Dziewczyna zgasiła światła w stajni i dobiegła do mnie, najpierw oglądając się dookoła czy aby przypadkiem nikt nas nie obserwuje. Jak na zwykły spacer była strasznie spięta. Mamy szczęście, że strażnicy nie pilnują każdego przejścia. Odkąd tu przyjechałem, mam wrażenie jakbym był w więzieniu albo w ośrodku dla specjalnej młodzieży. Ale raczej jestem przewrażliwiony.
-Masz okazję opowiedzieć mi o tym miejscu. Fakt, trochę tu jestem, ale małe oprowadzanie chyba nam nie zaszkodzi?- uniosłem jedną brew do góry, spoglądając na dziewczynę.
-To nie będzie czasem zbyt... ryzykowne? Nie wiem czy wiesz, ale za kręcenie się w nocy mogą nas wylać. Nawet jeśli- podkreśliła każde słowo- będę cię oprowadzała.
-Bez ryzyka nie ma życia, a zresztą zasady są po to żeby je trochę nadgiąć- moje kąciki ust ledwo się uniosły. Ledwo, ale w końcu to też można nazwać uśmiechem- To jak panno Tylor? Zaszczycisz mnie tym?- zatrzymaliśmy się w znacznej odległości od wyjścia tylnego domku, gdzie spali uczniowie ośrodka. Światło lamp stojących nieopodal ośrodka umożliwiło mi zobaczenie delikatnych rys twarzy Jackie- Jeśli nas nie złapią, stawiam ci gorącą czekoladę za free- odwróciłem się.
-Kusząca propozycja, nie zaprzeczę- uśmiechnęła się delikatnie.
-Ale wiesz, skoro chcesz bardzo spać to możesz iść, choć zasnąć, to raczej nie zaśniesz- pokręciłem głową.
Jackie?
sobota, 18 czerwca 2016
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Od Jasmine CD Ady - Nie zawsze
Chmura w kształcie wieloryba płynęła leniwie po błękitnym niebie z swoimi chmurowymi siostrami, aby na chwilę przesłonić słońce. Powinnam już iść siodłać konia? Nie, zdążę, jeszcze jest czas. Stałam na drodze prowadzącej do bram klubu wpatrzona w niebo. Za wcześnie wyszłam na jazdę, więc postanowiłam wyjść na asfalt gapić się na chmury i słońce. Jakbym nie mogła tego robić przed stajnią. W oddali zobaczyłam sylwetkę jakiejś dziewczyny. Jechała na deskorolce w moim kierunku. Nagle zatrzymała się.
-Jak masz na imię?-spytałam.
Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna zapatrzyła się na wieloryba. Spróbowałam więc jeszcze raz.
-Jak się nazywasz?
-Ada - odpowiedziała po chwili wahania i spojrzała mi w oczy.
-Ja jestem Jaz. I tak w ogóle cześć-uśmiechnęłam się.-Ładne włosy.
-Dzięki.
Dziewczyna miała długie, niebieskoszare włosy zaplecione w luźnego warkocza. Nastała chwila milczenia.
-Mogę pojeździć na twojej deskorolce?-zapytałam przerywając ciszę.
Nigdy nie próbowałam jazdy na deskorolce. Z moim szczęściem pewnie się wywalę i krew się będzie lać. Ale nie zaszkodzi spróbować, prawda?
<Ada? :-D>
-Jak masz na imię?-spytałam.
Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna zapatrzyła się na wieloryba. Spróbowałam więc jeszcze raz.
-Jak się nazywasz?
-Ada - odpowiedziała po chwili wahania i spojrzała mi w oczy.
-Ja jestem Jaz. I tak w ogóle cześć-uśmiechnęłam się.-Ładne włosy.
-Dzięki.
Dziewczyna miała długie, niebieskoszare włosy zaplecione w luźnego warkocza. Nastała chwila milczenia.
-Mogę pojeździć na twojej deskorolce?-zapytałam przerywając ciszę.
Nigdy nie próbowałam jazdy na deskorolce. Z moim szczęściem pewnie się wywalę i krew się będzie lać. Ale nie zaszkodzi spróbować, prawda?
<Ada? :-D>
Od Christiana CD Ady - Osiągnąć coś niemożliwego
Przyjrzałem jej się dokładnie tym razem z bliska. Wyglądała nieco inaczej niż wtedy, pomijając oczywiście fakt, że była cała w błocie, a jej włosy nie były aż tak mokre. Cała była przemoczona.
-To nie twoja wina- poznałem po jej minie zakłopotanie- Przecież cię nie obwinię o to, że zaczął padać deszcz- uniosłem brwi do góry, nadal przyglądając się dziewczynie- Zresztą... odwróciłem głowę po chwili, klepiąc siwka po szyi- I tak nie potrenował bym długo.
-Dużo się z nim siłowałeś- odpowiedziała beznamiętnie, śledząc wzrokiem ruch mojej dłoni.
-Chyba za dużo i chłopak powiedział dość. Ale cóż...- odparłem, spuszczając głowę i grzebiąc w kieszeni kurtki- Może jednak będziesz chciała się trochę wytrzeć i wysuszyć?- zmierzyłem ją spojrzeniem, bardziej zwracając uwagę na jej białego warkocza, który do końca nie był tak biały.
Wyprostowała bluzkę, patrząc na jej aktualny stan, po czym znów spojrzała na mnie i jakby niechętnie kiwnęła głową.
-W stajni jest ręcznik, chyba wiesz. Ja w tym czasie ogarnę trochę zadziorę- odpowiedziałem i ruszyłem w kierunku stajni.
Nie wiedziałem czy dziewczyna idzie czy też nie, ale to była jej decyzja. Nie wyglądała na taką, która chętnie przyjmuje jakiekolwiek propozycje lub pomoc. Ostatecznie, gdy otwierałem drzwi od boksu Hazarda, mignęły mi jej szare włosy przed oczami.
Gdy zanosiłem sprzęt do siodlarni, Ada wyczyściła swoje rzeczy z błota, lecz nadal była przemoknięta.
-Jeśli oczywiście mogę spytać- zacząłem, kładąc siodło na miejsce- Właściwie to czemu uciekłaś?- posłałem jej szybkie spojrzenie i zająłem się ogłowiem.
Ada?
-To nie twoja wina- poznałem po jej minie zakłopotanie- Przecież cię nie obwinię o to, że zaczął padać deszcz- uniosłem brwi do góry, nadal przyglądając się dziewczynie- Zresztą... odwróciłem głowę po chwili, klepiąc siwka po szyi- I tak nie potrenował bym długo.
-Dużo się z nim siłowałeś- odpowiedziała beznamiętnie, śledząc wzrokiem ruch mojej dłoni.
-Chyba za dużo i chłopak powiedział dość. Ale cóż...- odparłem, spuszczając głowę i grzebiąc w kieszeni kurtki- Może jednak będziesz chciała się trochę wytrzeć i wysuszyć?- zmierzyłem ją spojrzeniem, bardziej zwracając uwagę na jej białego warkocza, który do końca nie był tak biały.
Wyprostowała bluzkę, patrząc na jej aktualny stan, po czym znów spojrzała na mnie i jakby niechętnie kiwnęła głową.
-W stajni jest ręcznik, chyba wiesz. Ja w tym czasie ogarnę trochę zadziorę- odpowiedziałem i ruszyłem w kierunku stajni.
Nie wiedziałem czy dziewczyna idzie czy też nie, ale to była jej decyzja. Nie wyglądała na taką, która chętnie przyjmuje jakiekolwiek propozycje lub pomoc. Ostatecznie, gdy otwierałem drzwi od boksu Hazarda, mignęły mi jej szare włosy przed oczami.
Gdy zanosiłem sprzęt do siodlarni, Ada wyczyściła swoje rzeczy z błota, lecz nadal była przemoknięta.
-Jeśli oczywiście mogę spytać- zacząłem, kładąc siodło na miejsce- Właściwie to czemu uciekłaś?- posłałem jej szybkie spojrzenie i zająłem się ogłowiem.
Ada?
Od Jasmine - Początki, począteczki
-Daleko jeszcze?-spytałam chyba po raz setny.
-Już niedaleko. Zaraz będziemy-odpowiedział wujek Tom.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. W końcu ile można siedzieć w samochodzie? Rzeczywiście zaraz moim oczom ukazały się stajnie Fortunate Equum. Gdybym mogła, pewnie podskoczyłabym z radości, ale zapięty pas trzymał mnie mocno. Ten klub jest wielki! Wysiadłam z auta z zamiarem wyprowadzenia moich koni z przyczepy.
-Jaz, idź zanieść bagaże do pokoju, ja je wyprowadzę-zaproponował Tom.
-Na pewno? Przecież Rosemary...
-Dam sobie radę.-przerwał mi.
-Ale to naprawdę zły pomysł!
-Idź już, Jaz! Naprawdę, dam sobie radę.-uśmiechnął się zachęcająco.
Posłałam mu zaniepokojone spojrzenie. Co jak co, ale jestem pewna, że najbardziej znienawidzoną przez moją klacz osobą jest wujek Tom. A Rose nienawidzi wszystkich. Niechętnie złapałam za rączkę od walizki i ruszyłam w stronę budynku, w którym będę teraz mieszkać. Ledwo zdążyłam wejść do mojego pokoju, a już usłyszałam wesołe rżenie Marysi. Zły znak. Szybko wybiegłam z budynku i zdążyłam jeszcze zobaczyć galopującą na pastwiska Rosemary. No proszę, jak to ona szybko potrafi się zadomowić. Wujek stał obok przyczepy oszołomiony trzymając uwiąz w ręku.
-Chyba miałaś rację-stwierdził.
<ktoś?>
-Już niedaleko. Zaraz będziemy-odpowiedział wujek Tom.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. W końcu ile można siedzieć w samochodzie? Rzeczywiście zaraz moim oczom ukazały się stajnie Fortunate Equum. Gdybym mogła, pewnie podskoczyłabym z radości, ale zapięty pas trzymał mnie mocno. Ten klub jest wielki! Wysiadłam z auta z zamiarem wyprowadzenia moich koni z przyczepy.
-Jaz, idź zanieść bagaże do pokoju, ja je wyprowadzę-zaproponował Tom.
-Na pewno? Przecież Rosemary...
-Dam sobie radę.-przerwał mi.
-Ale to naprawdę zły pomysł!
-Idź już, Jaz! Naprawdę, dam sobie radę.-uśmiechnął się zachęcająco.
Posłałam mu zaniepokojone spojrzenie. Co jak co, ale jestem pewna, że najbardziej znienawidzoną przez moją klacz osobą jest wujek Tom. A Rose nienawidzi wszystkich. Niechętnie złapałam za rączkę od walizki i ruszyłam w stronę budynku, w którym będę teraz mieszkać. Ledwo zdążyłam wejść do mojego pokoju, a już usłyszałam wesołe rżenie Marysi. Zły znak. Szybko wybiegłam z budynku i zdążyłam jeszcze zobaczyć galopującą na pastwiska Rosemary. No proszę, jak to ona szybko potrafi się zadomowić. Wujek stał obok przyczepy oszołomiony trzymając uwiąz w ręku.
-Chyba miałaś rację-stwierdził.
<ktoś?>
niedziela, 12 czerwca 2016
Od Ady CD Christiana -Osiągnąć coś niemożliwego
Uniosłam mętny wzrok, kiedy zimny powiew wiatru omiótł mi twarz. Chłopak, którego kojarzyłam z widzenia, siłował się z krnąbrnym siwkiem. Musiał chyba poczuć na sobie moje spojrzenie, bo na chwilę odwrócił twarz w moją stronę. Jego usta drgnęły leciutko ku górze i zanim zdążył choć pomyśleć, aby się ze mną przywitać, odepchnęłam się od ogrodzenia i pomaszerowałam w przeciwnym kierunku. Wtedy kropelka wody spadła mi na nos, a mną aż wstrząsnęło. Objęłam się ramionami, idąc w kierunku starego, ceglanego muru na pastwiskach i... rozpadało się. Siadłam tam, gdzie był niższy, a nogi i tak wisiały mi ponad ziemią. Naciągnęłam na głowę przemoczony już kaptur, przyglądając się ośrodkowi. Od tej strony klub był bardzo zadbany, nikt nie odważyłby się zaprzeczyć, że był ekskluzywny. Jak ja tu trafiłam? Nieśpiesznie wróciłam przed bramę, a potem pod stajnię dla instruktorskich wierzchowców.
- Ada, tak? - Gdy usłyszałam męski głos wypowiadający moje imię, poślizgnęłam się i wylądowałam w błocie. Jeżeli dałoby się utopić w kałuży, pewnie skończyłabym jako topielica. Poczułam na sobie silne ręce, podnoszące mnie do pionu. Stanęłam twarzą w twarz z tamtym chłopcem.
- Bardzo cię przepraszam. Nic ci nie jest? - zapytał miękko, zdejmując dłonie z moich ramion. Pokręciłam przecząco głową, rozmasowując bolący nadgarstek. Nie zauważyłam kiedy przestało padać.
- Widziałem cię przy hipodromie. Dlaczego nagle sobie poszłaś? - przerwał i zmarszczył brwi, widząc jak krzywię się dotykając przegubu ręki. - Na pewno wszystko dobrze? Może lepiej będzie, jak obejrzy to lekarz? - zapytał zmartwiony, chociaż nie przywykłam do wierzenia w emocje ledwo poznanych osób.
- Jest w porządku - odparłam ostrożnie, a on pewnie przyuważył mój rosyjski akcent, ale co poradzić. Spuściłam oczy, wyrzynając ubłoconego warkocza.
- Christian - przedstawił się, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni spodni.
- Ada - oświadczyłam, lustrując go krótkim spojrzeniem. - Mieszkasz z Danielem, prawda? - zapytałam, ale nie dałam mu odpowiedzieć - Przykro mi, że nie mogłeś dokończyć treningu - zabrzmiało to tak, jakbym to ja była winna, że zaczął padać deszcz.
<Christian?>
- Ada, tak? - Gdy usłyszałam męski głos wypowiadający moje imię, poślizgnęłam się i wylądowałam w błocie. Jeżeli dałoby się utopić w kałuży, pewnie skończyłabym jako topielica. Poczułam na sobie silne ręce, podnoszące mnie do pionu. Stanęłam twarzą w twarz z tamtym chłopcem.
- Bardzo cię przepraszam. Nic ci nie jest? - zapytał miękko, zdejmując dłonie z moich ramion. Pokręciłam przecząco głową, rozmasowując bolący nadgarstek. Nie zauważyłam kiedy przestało padać.
- Widziałem cię przy hipodromie. Dlaczego nagle sobie poszłaś? - przerwał i zmarszczył brwi, widząc jak krzywię się dotykając przegubu ręki. - Na pewno wszystko dobrze? Może lepiej będzie, jak obejrzy to lekarz? - zapytał zmartwiony, chociaż nie przywykłam do wierzenia w emocje ledwo poznanych osób.
- Jest w porządku - odparłam ostrożnie, a on pewnie przyuważył mój rosyjski akcent, ale co poradzić. Spuściłam oczy, wyrzynając ubłoconego warkocza.
- Christian - przedstawił się, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni spodni.
- Ada - oświadczyłam, lustrując go krótkim spojrzeniem. - Mieszkasz z Danielem, prawda? - zapytałam, ale nie dałam mu odpowiedzieć - Przykro mi, że nie mogłeś dokończyć treningu - zabrzmiało to tak, jakbym to ja była winna, że zaczął padać deszcz.
<Christian?>
Od Alexandry CD Aarona Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości
-Ależ oczywiście, lecz najpierw wolałabym udać się do swojej sypialni i zmienić odzienie na suche.-Powiedziałam lekko się uśmiechając.
-Również udam się do siebie i będę czekać na pannę na stołówce.-Stwierdził utrzymując oficjalny ton.
-Jeden kwadrans wystarczy mi.-Odparłam starając się nie zaśmiać.
-Tak, więc zniecierpliwiony będę czekał.-Powiedział, a ja poszerzyłam uśmiech i ruszyłam w stronę pokoju. Zmieniłam przemoczone ubrania i skierowałam kroki do łazienki. Rozpuściłam włosy i zaczęłam je suszyć. Po dziesięciu minutach byłam gotowa. Opatuliłam się szczelniej bluzą i poszłam na stołówkę, gdzie czekał już Aaron z dwoma kubkami gorącej czekolady. Udaliśmy się wspólnie na świetlice, gdzie nikogo nie było. Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy delektować się pysznym smakiem czekolady.
-Chciałem Ci powiedzieć, że jesteś...-Ciszę przerwał szatyn, ale ja przerwałam mu kichnięciem.
-Przepraszam.-Szepnęłam, a chłopak lekko się uśmiechnął.
-Że jesteś przeziębiona.-Dokończył, a ja posłałam mu kuksańca.
-Oj tam, nic mi nie będzie. Nie z takich rzeczy się wylizywałam.-Mruknęłam biorąc kolejny łyk czekolady, który rozgrzewał mnie od środka. Aaron westchnął i przyłożył mi nadgarstek do czoła.
-Masz gorączkę.-Stwierdził i zabrał mi kubek.-Wstajesz i idziesz do łóżka.
-Nie przesadzaj.-Odparłam nadal siedząc.
-Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko.-Mruknął, a ja wstałam i ruszyłam w ślad za chłopakiem. Wróciliśmy do mojego pokoju, położyłam się do łóżka i dostałam z powrotem mój kubek. Szatyn zniknął gdzieś na chwilę, a potem wrócił z jakimiś tabletkami. Połknęłam je i popiłam czekoladą.
-Dzięki.-Szepnęłam i spojrzałam na chłopaka, który siedział na skraju łóżka.
-Teraz, może uda mi się dokończyć. Po tym jak mi opowiedziałaś o swoim wypadku, chciałem ci powiedzieć, że...
Aaron
-Również udam się do siebie i będę czekać na pannę na stołówce.-Stwierdził utrzymując oficjalny ton.
-Jeden kwadrans wystarczy mi.-Odparłam starając się nie zaśmiać.
-Tak, więc zniecierpliwiony będę czekał.-Powiedział, a ja poszerzyłam uśmiech i ruszyłam w stronę pokoju. Zmieniłam przemoczone ubrania i skierowałam kroki do łazienki. Rozpuściłam włosy i zaczęłam je suszyć. Po dziesięciu minutach byłam gotowa. Opatuliłam się szczelniej bluzą i poszłam na stołówkę, gdzie czekał już Aaron z dwoma kubkami gorącej czekolady. Udaliśmy się wspólnie na świetlice, gdzie nikogo nie było. Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy delektować się pysznym smakiem czekolady.
-Chciałem Ci powiedzieć, że jesteś...-Ciszę przerwał szatyn, ale ja przerwałam mu kichnięciem.
-Przepraszam.-Szepnęłam, a chłopak lekko się uśmiechnął.
-Że jesteś przeziębiona.-Dokończył, a ja posłałam mu kuksańca.
-Oj tam, nic mi nie będzie. Nie z takich rzeczy się wylizywałam.-Mruknęłam biorąc kolejny łyk czekolady, który rozgrzewał mnie od środka. Aaron westchnął i przyłożył mi nadgarstek do czoła.
-Masz gorączkę.-Stwierdził i zabrał mi kubek.-Wstajesz i idziesz do łóżka.
-Nie przesadzaj.-Odparłam nadal siedząc.
-Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko.-Mruknął, a ja wstałam i ruszyłam w ślad za chłopakiem. Wróciliśmy do mojego pokoju, położyłam się do łóżka i dostałam z powrotem mój kubek. Szatyn zniknął gdzieś na chwilę, a potem wrócił z jakimiś tabletkami. Połknęłam je i popiłam czekoladą.
-Dzięki.-Szepnęłam i spojrzałam na chłopaka, który siedział na skraju łóżka.
-Teraz, może uda mi się dokończyć. Po tym jak mi opowiedziałaś o swoim wypadku, chciałem ci powiedzieć, że...
Aaron
Witamy Matteo'a Verdas!
Imię: Matteo (nieliczni mogą mówić do niego Matt)
Nazwisko: Verdas
Wiek: 24 lata
Wzrost: 194 cm
Charakter: Matt jest bardzo specyficzny. Ma niewyparzony i cięty język, przez co czasami ponosi tego nieprzyjemne konsekwencje. Jego teksty są... Niespotykane? Nie boi się mówić bolesnej prawdy, czy też tego, co myśli. Niejednokrotnie rzuca, jak to mawiają "mocnymi", czy "głębokimi" tekstami. Często dotykają go za to konsekwencje, bo pierw mówi, a potem myśli, co jest u niego szczególnie nieprzyjemną cechą. Szczególnie, kiedy ma zły dzień. Zachowuje się wtedy gorzej, niż dziewczyna podczas okresu. Na co dzień bezczelny, mocno sarkastyczny i pewny siebie. Nigdy się nie stresuje. Kiedy się go zdenerwuje, jest jak tykająca bomba - daje minutę do ucieczki. Mimo wszystkich swoich wad, jest naprawdę bardzo opiekuńczy. Dla bliskich zrobi wszystko - od oddania kurtki do napadu na bank. Przebiegły, jednak w zły sposób - często chodził na wagary, oszukiwał ludzi... ale ma to już za sobą. Niezły z niego manipulant. Kocha ryzyko i igranie ze śmiercią. Świetnie kłamie, oszukuje i jest idealnym aktorem.
Zainteresowania: O dziwo nie jest to jazda konna, lecz motoryzacja. Kocha expresso! Zawsze rano musi wypić ten napój by nie być aż tak nieznośny. Kocha się bić, trenuje boks, brał kiedyś udział w walkach w klatkach.
Cechy szczególne: chłopak jak każdy inny, pomijając, że dziwnie się czuje w towarzystwie dziewczyn. Wie, że jest w stanie zrobić im krzywdę i to go przeraża. Mówi z mocnym hiszpańskim akcentem, bo przeprowadził się tutaj 3 lata temu. Nie wiedzieć czemu jego głos działa na dziewczyny jak magnes.
Rodzina: Matt jakoś nie lubi o nich mówić, może z tego powodu, że zmusili go do jazdy konnej, by wyciągnąć go jakoś z całych walk i nauczyć współczucia do innych. Tymi oto ludźmi są Sharon i Bradley Verdas.
Partnerka: Szuka, lecz czy znajdzie damę, która będzie aż tak silna emocjonalnie by z nim wytrzymać?
Pokój: z Christianem i Danielem
Staż: od pięciu lat
Dyscyplina: wyścigi
Konie: Alexander
Login: BettyDark
Zdjęcia:
Imię: Alexander
Pseudonim sportowy: Voice before the storm
Wiek: 7 lat
Płeć: wałach
Rasa: Mustang... chociaż jak na mustanga jest strasznie wysoki, gdyż w swoim rodowodzie przewijają się rasy od konia arabskiego, przez fryzyjskie, aż po Shire. Ale w papierach ma, że jest mustangiem....więc mustang.
Charakter: Jak to mustang jest nieprzewidywalny, musi być w ruchu. Dlatego właśnie wyścigi. Często bryka, puszcza się galopem, gryzie innych. Idealnym określeniem będzie "Bez bata nie podchodź". Tak tez do każdego mówi Matt. Jest to prawdą. Bez bata nie podchodź, chyba, że życie cię już nudziło i chcesz sobie polatać z aniołkami. Jest to koń nie słuchający prawie nikogo, prócz Matteo do którego się zwyczajnie przyzwyczaił. Nie toleruje nikogo w swoim otoczeniu, prócz niego, a jeśli ktoś chociaż spróbuje na niego wsiąść dostaje furii. Jeżeli jakimś cudem ktoś na niego wsiądzie od razu zacznie biec cwałem, by tylko zrzucić z siebie niechcianego gościa. Więc... omijać jego boks proszę.
Rodowód:
Właściciel: Matteo Verdas
Zdjęcia:
sobota, 11 czerwca 2016
Od Harveya - W drodze do celu
Siedziałem na tylnym siedzeniu naszego SUV-a, bezmyślnie wpatrując się w okno. Dopiero co wyjechaliśmy z jakiegoś ruchliwego miasta, z bilbordami, biurowcami i milionem sklepów. Miasto jak wszystkie inne. Po tych wszystkich drapaczach chmur miło było oglądać bezkresne pola, pasące się w nienaruszalnym spokoju zwierzęta czy drobne liściaste i iglaste lasy. Przynajmniej tak pomyślałem pięć godzin wcześniej. Teraz zacząłem się zastanawiać, ile na świecie może być dokładnie identycznych drzew.
Hm, właściwie trudno mi powiedzieć, czy minęło już pięć godzin od wjechania na polną drogę. Najprawdopodobniej przez moje ADHD czas miła albo zdecydowanie za szybko, albo niemiłosiernie się dłuży.
Nie myślcie sobie, że chciałem dojechać do celu żeby pobiegać sobie z kolegami czy coś równie głupiego. Zależało mi jedynie na przeżyciu.
Promień zachodzącego słońca wdarł się przez szybę kierowcy, rzucając błysk na stojące obok mojego ojca puste butelki alkoholu. To przez nie i ich wpływ na umysł Antonia samochód na prostej drodze co chwila zbaczał z kursu. Rosa Arellano, siedząca na siedzeniu pasażera z przodu samochodu, kurczowo zaciskała palce na swojej wyświechtanej torebce. Przy każdym mocniejszym kołysaniu rzucała na mnie zmartwione spojrzenie, jakby chciała powiedzieć "przepraszam, że musisz to znosić". Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że to nie jej wina. To przecież nie przez nią tata jest uzależniony od alkoholu.
-Ile jeszcze? - spytałem cicho, ale dostatecznie głośno, aby usłyszała mnie mama.
Już otworzyła usta, aby odpowiedzieć, gdy ciszę rozdarł dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Spojrzałem wystraszony na Rosę i pochwyciłem jej ostatnie spojrzenie: jeszcze bardziej wystraszone niż moje, gdy nasz samochód jeszcze gwałtowniej zarzuciło na drugi pas. Z głośnym trzaskiem jego maska zderzyła się z przodem czarnego BMW. Spadł na mnie deszcz ostrych odłamków szkła, sam nie wiedziałem, z czyjego samochodu. Pas mocno wbił się w klatkę piersiową i ramię, blokując oddech. Przez parę straszliwych sekund myślałem, że się uduszę. Nie to było jednak największym zmartwieniem, ale leżący bez życia pasażerowie na pierwszych siedzeniach.
* * *
Gwałtownie się obudziłem, całkowicie zlany potem. Szybko oddychałem, próbując uspokoić bijące szybko serce. Potrzebowałem chwili, aby dojść do tego, że był to tylko sen, nawet niecałkowicie realistyczny. Przecież pamiętałem, jak to było naprawdę, chociaż miałem zaledwie sześć lat. Oczywiście nie przyznałem się do tego pracownikom opieki społecznej. Wolałem, żeby myśleli uważali, iż po wstrząsie straciłem pamięć, a nie kazali opowiadać o całym tym zdarzeniu.
Przetarłem czoło i powoli doszedłem do siebie. Sam już nie wiem, ile razy ten koszmar nawiedzał mnie w snach, dlatego nie widziałem sensu w przejmowaniu się tym więcej, niż trzeba. Rzuciłem ukradkowe spojrzenie w stronę elektronicznego zegara na szafce nocnej. 9:00. Już dawno spóźniłem się na śniadanie. Och, no tak, i na mój pierwszy wstępny trening. Spojrzałem na słońce za oknem z taką złością, jakby to była jego wina, że wstało tak wcześnie. Podniosłem się z łóżka. Moi współlokatorzy oczywiście już wyszli.
"Dzięki za obudzenie" - pomyślałem.
Pospiesznie zdjąłem piżamę, rzuciłem ją byle gdzie na łóżko i założyłem swoje codzienne ubranie. Przeczesałem włosy palcami, umyłem się i pospiesznie ruszyłem do kuchni żebrać o resztki. Tam jakaś uprzejma kucharka wyglądająca na około czterdzieści lat kazała mi spadać i na przyszłość budzić się wcześniej. Uznałem, że trzeba się ewakuować, gdy zaczęła snuć wywody na temat niefrasobliwej młodzieży.
"Czyli na głodniaka" - przeszło mi przez głowę. - "No tak, czemu by nie, nie ma to jak dobry początek dnia".
Ruszyłem do stajni po Amazonkę - moją okropnie wredną klacz. Kiedy tylko tam dotarłem, moim oczom ukazała się niska dziewczyna z rzucającymi się w oczy niebieskimi, trochę przechodzącymi w szary włosami.
-Cześć - rzuciłem.
"Łoł, ja to jestem rozmowny."
Dziewczyna odwróciła się. Była blada, co u nas, w Hiszpanii, było dość niespotykane. Jej podkrążone oczy były w kolorze burzowych chmur.
-Masz może chwilkę? Zaspałem na trening, podczas którego instruktor miał mnie najpierw oprowadzić. Może... Yyy... No wiesz, pokazałabyś mi co i jak?
Przez chwilę milczenia zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, prosząc tę dziewczynę o to. Z pewnością nie była to zwykła nastolatka spotykana w supermarkecie.
<Ada? No po prostu musiałam to pierwsze opowiadanie napisać do Ciebie :3 >
Hm, właściwie trudno mi powiedzieć, czy minęło już pięć godzin od wjechania na polną drogę. Najprawdopodobniej przez moje ADHD czas miła albo zdecydowanie za szybko, albo niemiłosiernie się dłuży.
Nie myślcie sobie, że chciałem dojechać do celu żeby pobiegać sobie z kolegami czy coś równie głupiego. Zależało mi jedynie na przeżyciu.
Promień zachodzącego słońca wdarł się przez szybę kierowcy, rzucając błysk na stojące obok mojego ojca puste butelki alkoholu. To przez nie i ich wpływ na umysł Antonia samochód na prostej drodze co chwila zbaczał z kursu. Rosa Arellano, siedząca na siedzeniu pasażera z przodu samochodu, kurczowo zaciskała palce na swojej wyświechtanej torebce. Przy każdym mocniejszym kołysaniu rzucała na mnie zmartwione spojrzenie, jakby chciała powiedzieć "przepraszam, że musisz to znosić". Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że to nie jej wina. To przecież nie przez nią tata jest uzależniony od alkoholu.
-Ile jeszcze? - spytałem cicho, ale dostatecznie głośno, aby usłyszała mnie mama.
Już otworzyła usta, aby odpowiedzieć, gdy ciszę rozdarł dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Spojrzałem wystraszony na Rosę i pochwyciłem jej ostatnie spojrzenie: jeszcze bardziej wystraszone niż moje, gdy nasz samochód jeszcze gwałtowniej zarzuciło na drugi pas. Z głośnym trzaskiem jego maska zderzyła się z przodem czarnego BMW. Spadł na mnie deszcz ostrych odłamków szkła, sam nie wiedziałem, z czyjego samochodu. Pas mocno wbił się w klatkę piersiową i ramię, blokując oddech. Przez parę straszliwych sekund myślałem, że się uduszę. Nie to było jednak największym zmartwieniem, ale leżący bez życia pasażerowie na pierwszych siedzeniach.
* * *
Gwałtownie się obudziłem, całkowicie zlany potem. Szybko oddychałem, próbując uspokoić bijące szybko serce. Potrzebowałem chwili, aby dojść do tego, że był to tylko sen, nawet niecałkowicie realistyczny. Przecież pamiętałem, jak to było naprawdę, chociaż miałem zaledwie sześć lat. Oczywiście nie przyznałem się do tego pracownikom opieki społecznej. Wolałem, żeby myśleli uważali, iż po wstrząsie straciłem pamięć, a nie kazali opowiadać o całym tym zdarzeniu.
Przetarłem czoło i powoli doszedłem do siebie. Sam już nie wiem, ile razy ten koszmar nawiedzał mnie w snach, dlatego nie widziałem sensu w przejmowaniu się tym więcej, niż trzeba. Rzuciłem ukradkowe spojrzenie w stronę elektronicznego zegara na szafce nocnej. 9:00. Już dawno spóźniłem się na śniadanie. Och, no tak, i na mój pierwszy wstępny trening. Spojrzałem na słońce za oknem z taką złością, jakby to była jego wina, że wstało tak wcześnie. Podniosłem się z łóżka. Moi współlokatorzy oczywiście już wyszli.
"Dzięki za obudzenie" - pomyślałem.
Pospiesznie zdjąłem piżamę, rzuciłem ją byle gdzie na łóżko i założyłem swoje codzienne ubranie. Przeczesałem włosy palcami, umyłem się i pospiesznie ruszyłem do kuchni żebrać o resztki. Tam jakaś uprzejma kucharka wyglądająca na około czterdzieści lat kazała mi spadać i na przyszłość budzić się wcześniej. Uznałem, że trzeba się ewakuować, gdy zaczęła snuć wywody na temat niefrasobliwej młodzieży.
"Czyli na głodniaka" - przeszło mi przez głowę. - "No tak, czemu by nie, nie ma to jak dobry początek dnia".
Ruszyłem do stajni po Amazonkę - moją okropnie wredną klacz. Kiedy tylko tam dotarłem, moim oczom ukazała się niska dziewczyna z rzucającymi się w oczy niebieskimi, trochę przechodzącymi w szary włosami.
-Cześć - rzuciłem.
"Łoł, ja to jestem rozmowny."
Dziewczyna odwróciła się. Była blada, co u nas, w Hiszpanii, było dość niespotykane. Jej podkrążone oczy były w kolorze burzowych chmur.
-Masz może chwilkę? Zaspałem na trening, podczas którego instruktor miał mnie najpierw oprowadzić. Może... Yyy... No wiesz, pokazałabyś mi co i jak?
Przez chwilę milczenia zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, prosząc tę dziewczynę o to. Z pewnością nie była to zwykła nastolatka spotykana w supermarkecie.
<Ada? No po prostu musiałam to pierwsze opowiadanie napisać do Ciebie :3 >
piątek, 10 czerwca 2016
Powitajmy Harveya Arellano!
Imię: Harvey
Nazwisko: Arellano
Wiek: 20 lat
Wzrost: 185 cm
Charakter: Harvey nigdy nie może usiedzieć w miejscu. Wszystko go rozprasza - nawet najdrobniejsze przedmioty wokół mogą przyciągnąć jego uwagę. Bywa wybuchowy i gwałtowny. Często popełnia pochopne decyzje i daje się zanadto ponieść emocjom. Potrafi łatwo palnąć jakieś głupstwo, zanim pomyśli, jakie ma ono konsekwencje, przez co zdarzało mu się już mieć wiele kłopotów. Nie jest zbyt uczuciowy i nie lubi rozmawiać na temat siebie, a już w szczególności swojej historii. Doprowadza go do szały litowanie się nad nim z powodu jego rodziców - uzależnionego od alkoholu ojca, od którego Harveya i jego matkę uwolniła dopiero śmierć Antonia w wypadku samochodowym. Niestety na tamtą stronę pociągnął również Rosę. Może właśnie przez to, że Harvey wciąż był znany jako "ta sierota", wciąż odczuwa chęć wykazania się, co czasem jest dość męczące.
Gdy już podejmie jakąś decyzję, nie poddaje się w połowie drogi, ale walczy do końca. Ciężko wmówić mu, że jakaś sprawa jest przegrana, nawet, jeśli to niemalże oczywiste, że taka jest. Ma sarkastyczne poczucie humoru, co idealnie pokrywa się z jego charakterystycznym uśmiechem. Bywa... No cóż, dość wredny i egoistyczny, ale co poradzić? Przecież każdy z nas ma czasem takie napady.
Zainteresowania: Jazda na deskorolce i rowerze wyczynowym, koszykówka, piłka nożna, sprint. A oprócz sportu? Yyy... Gra na gitarze. Tyle. No co? Nie wszyscy muszą... ekhem, myśleć.
Cechy szczególne: Ma dysleksję i podejrzenia ADHD.
Rodzina: Jego ojciec to Antonio Arellano, natomiast matka - Rosa Arellano. Przynajmniej tak powiedzieli mu członkowie opieki społecznej, gdy według nich "na tyle dorósł, żeby poznać o nich prawdę".
Partnerka: Nadal czeka na swoją ślicznotkę, choć, znając Harveya, nie będzie zbyt podobna do tych księżniczek z bajek w koronkowych sukienkach.
Pokój: Z Sebastianem i Aaronem
Staż: 4 lata
Dyscyplina: Biegi przełajowe
Koń: Amazonka i Herkules
Login: tola288/ howrse
Zdjęcia:
Imię: Amazonka
Pseudonim sportowy: Guerrero de Plata
Wiek: 5 lat
Płeć: Klacz
Rasa: Koń achał-tekiński
Charakter: Amazonka nie bez powodu otrzymała takie imię. Jest niezwykle wojownicza i uparta, co upodabnia ją do greckich wojowniczek - Amazonek. Trudno ją okiełznać. Wszyscy uważają, że to wredna ryzykantka, co w sumie zawiera w sobie dużo prawdy. Ufa jedynie swojemu właścicielowi, który musiał wiele się namęczyć, aby zdobyć jej zaufanie, tym bardziej, że na uderzenia batem reaguje uderzeniami kopytem. Lepiej trzymać się z dala od jej "pola rażenia", jeśli nie chce się skończyć z siniakami. Łatwo ją zdenerwować. Nienawidzi ciasnych pomieszczeń. Są one kolejną rzeczą na długiej liście "wszystkiego, co doprowadza ją do szału".
Rodowód: Matka - Persefona, ojciec - Ares
Właściciel: Harvey Arellano
Imię: Herkules
Pseudonim sportowy: Brak
Wiek: 7 lat
Płeć: Ogier
Rasa: Koń holsztyński
Charakter: Herkules jest raczej spokojny. Nie nadaje się do jazdy, gdyż jego poprzednia właścicielka zaczęła go trenować skoków przez przeszkody, gdy był jeszcze zbyt młody. Herkules sprawia wrażenie, jakby chciał lada moment wyrwać się z innymi końmi do biegu, jednak trenerzy mu tego zabraniają ze względu na jego zdrowie. Rzadko kiedy kopie, lubi pieszczoty i głaskanie.
Rodowód: Matka - Gaja, Ojciec - Zefir
Właściciel: Harvey
Zdjęcia:
środa, 8 czerwca 2016
Od Jackie CD Christiana - Cała ja
"Może ty mi powiesz co będę robiła? Co będziemy robić?... Razem, przez całą noc!". Miałam ochotę uderzyć się z otwartej dłoni w twarz żeby tylko uciszyć niechciane myśli, ale w porę powstrzymałam się przed zrobieniem z siebie jeszcze większej idiotki.
- Właściwie to... - zaczęłam niepewnie - Chciałam pójść na spacer. Wtedy najlepiej się myśli, a ja, jak widać mam z tym w tej chwili małe problemy. Może przejdziemy się razem?
W napięciu czekałam na jego odpowiedź.
"Nie rób sobie nadziei! Ty jesteś głupia, a on ponadprzeciętnie inteligentny, więc to chyba oczywiste, że nie będzie chciał się z tobą zadawać. Nawet gdyby był idiotą z intelektem dorównującym twojemu nie poszedłby na spacer w nocy z dziewczyną którą zna od paru godzin".
- Ośrodek w nocy wygląda całkiem nieźle - przyznał - Nie mam nic przeciwko krótkiemu spacerowi.
- O matko! Nie wierzę, że się zgodziłeś! - wybuchnęłam płosząc Nathana, który zaskoczony odskoczył w najdalszy kąt boksu. Zanotowałam w pamięci żeby wynagrodzić mu to później paroma, wykradzionymi z kuchni marchewkami.
- To aż takie zaskakujące? - uniósł brwi zaskoczony.
- Tak! Znaczy... Nie, nie. No skąd - chociaż nie miałam we krwi nawet jednego promila alkoholu miałam wyraźne problemy z artykulacją, co szczerze powiedziawszy nie było specjalnie zaskakujące.
"Utrata zdolności porozumienia się powszechnie używanym językiem i najprawdopodobniej jakimkolwiek - kolejny symptom nieuleczalnej choroby potocznie nazywanej zakochaniem" - wyobraziłam sobie lekarza, który na mojej karcie zdrowia wielkim, czerwonym flamastrem zapisuje: Skazana na urok osobisty Christiana Victora Emanuela Blake'a.
- Jestem idiotką - westchnęłam.
- Z uprzejmości nie zaprzeczę - stwierdził wychodząc na zewnątrz. Pobiegłam za nim pamiętając o zgaszeniu świateł i zamknięciu za sobą wielkich drzwi stajennych. Jeśli któryś z ochroniarzy przyłapie nas poza pokojami o tej godzinie, będzie naprawdę kiepsko.
Christian?
- Właściwie to... - zaczęłam niepewnie - Chciałam pójść na spacer. Wtedy najlepiej się myśli, a ja, jak widać mam z tym w tej chwili małe problemy. Może przejdziemy się razem?
W napięciu czekałam na jego odpowiedź.
"Nie rób sobie nadziei! Ty jesteś głupia, a on ponadprzeciętnie inteligentny, więc to chyba oczywiste, że nie będzie chciał się z tobą zadawać. Nawet gdyby był idiotą z intelektem dorównującym twojemu nie poszedłby na spacer w nocy z dziewczyną którą zna od paru godzin".
- Ośrodek w nocy wygląda całkiem nieźle - przyznał - Nie mam nic przeciwko krótkiemu spacerowi.
- O matko! Nie wierzę, że się zgodziłeś! - wybuchnęłam płosząc Nathana, który zaskoczony odskoczył w najdalszy kąt boksu. Zanotowałam w pamięci żeby wynagrodzić mu to później paroma, wykradzionymi z kuchni marchewkami.
- To aż takie zaskakujące? - uniósł brwi zaskoczony.
- Tak! Znaczy... Nie, nie. No skąd - chociaż nie miałam we krwi nawet jednego promila alkoholu miałam wyraźne problemy z artykulacją, co szczerze powiedziawszy nie było specjalnie zaskakujące.
"Utrata zdolności porozumienia się powszechnie używanym językiem i najprawdopodobniej jakimkolwiek - kolejny symptom nieuleczalnej choroby potocznie nazywanej zakochaniem" - wyobraziłam sobie lekarza, który na mojej karcie zdrowia wielkim, czerwonym flamastrem zapisuje: Skazana na urok osobisty Christiana Victora Emanuela Blake'a.
- Jestem idiotką - westchnęłam.
- Z uprzejmości nie zaprzeczę - stwierdził wychodząc na zewnątrz. Pobiegłam za nim pamiętając o zgaszeniu świateł i zamknięciu za sobą wielkich drzwi stajennych. Jeśli któryś z ochroniarzy przyłapie nas poza pokojami o tej godzinie, będzie naprawdę kiepsko.
Christian?
Od Christiana CD Jackie - Cała ja
Widziałem jak dziewczyna wymyka się po cichu z pokoju w sztybletach, trzymając w ręku telefon. Śledziłem ją wzrokiem dopóki nie znikła za schodami, potem wbiłem spojrzenie w ścianę, zastanawiając się uporczywie. Wróciłem do pokoju, otwierając szafę i wyjmując kurtkę z Ralph Lauren. Co do tego, rodzice postarali się abym nie ubierał się w biedę, jak to powiedziała Emily, chyba najbardziej denerwująca kobieta na świecie. Sam jej widok mnie odpycha. Nie wiem jak można być z kimś takim, widocznie ojciec nie ma gustu wśród ludzi.
-A ty dokąd?- usłyszałem zaspany głos Daniela, który był ledwie słyszalny spod poduszki, a on sam gdy podniósł głowę z zamkniętymi oczami wyglądał jak żywy, zadbany trup.
-Przewietrzyć się. I spokojnie, kontrolować mnie nie musisz- stanąłem w przejściu.
-Mhm- mruknął coś pod nosem i wrócił z powrotem do obejmowania kołdry.
Ja natomiast obrałem kierunek- stajnia. Wiedziałem, że właśnie tam idzie Jackie. Mam do niej kilka pytań. Może nie rozmowę, ale przynajmniej obserwację.
Włożyłem ręce do kieszeni, rozglądając się dookoła gdy wychodziłem z budynku. Poczułem na twarzy rześki powiew wiatru. Cisza, która oblegała to miejsce była cudowna. Można było się nią pałać póki dzień na nowo nie wstanie.
Wszedłem do stajni, zwalniając krok. Nikogo nie było. Nawet J, która wyszła wcześniej ode mnie. Ruszyłem korytarzem wzdłuż boksów. Nie wiem w jaki sposób, ale w jednym z nich rozpoznałem wierzchowca Jackie. Oparłem się o drzwiczki. Ogier podszedł, powoli zbliżając swoje ciepłe chrapy i muskając mnie ciepłym powietrzem po dłoni. Położyłem dłoń na jego szyi, gładząc lśniącą sierść.
W tym samym momencie usłyszałem kroki. Wiedziałem kto to. Czułem jak dziewczyna posyła mi zdziwione spojrzenie. Ukryła swój wyraz twarzy niczym zawodowa aktorka, lecz nic nie odpowiedziała. Więc zacząłem pierwszy.
…
-…chyba pogrążyłam się jeszcze bardziej, prawda?- uniosła brwi, zniżając głowę, jakby za chwilę miała zostać skarcona przez rodziców za coś co źle zrobiła.
Cicho parsknąłem pod nosem, odwracając głowę w jej stronę i tym razem patrząc jej prosto w oczy. Zapadła chwila ciszy, podczas której Jackie spoglądała to na mnie to na Nathana.
-Mam być miły czy szczery?- spytałem, tym razem opierając się plecami o boks.
-Noo…- zastanowiła się- Niech będzie. Przyjmę tą raniącą krytykę. Szczerość- odwróciła się i pogłaskała swojego konia.
-Owszem, pogrążasz się. A najgorsze jest to, że wszyscy to widzą i wiedzą, twoja przemiła siostra również i chyba najbardziej to okazuje…
-Nie przejmuję się zdaniem innych- wtrąciła, zaprzeczając głową i z powrotem zwróciła swoje oczy w moim kierunku.
-Każdy się przejmuje. Tam w środku- wzruszyłem ramionami- Tylko inni mniej, inni bardziej. Jak ty to odczuwasz… pytać nie będę- pokręciłem głową- Nie moja w tym rzecz, ale to wiem na pewno- spojrzałem na zewnątrz- Ale dziękuję za opinię…- powiedziałem po chwili ciszy, posyłając jej pierwszy, widoczny uśmiech- Co zamierzasz zrobić o tak późnej porze? Bo chyba nie zastanawiać się nad swoim życiem przez całą noc?
Jackie?
-A ty dokąd?- usłyszałem zaspany głos Daniela, który był ledwie słyszalny spod poduszki, a on sam gdy podniósł głowę z zamkniętymi oczami wyglądał jak żywy, zadbany trup.
-Przewietrzyć się. I spokojnie, kontrolować mnie nie musisz- stanąłem w przejściu.
-Mhm- mruknął coś pod nosem i wrócił z powrotem do obejmowania kołdry.
Ja natomiast obrałem kierunek- stajnia. Wiedziałem, że właśnie tam idzie Jackie. Mam do niej kilka pytań. Może nie rozmowę, ale przynajmniej obserwację.
Włożyłem ręce do kieszeni, rozglądając się dookoła gdy wychodziłem z budynku. Poczułem na twarzy rześki powiew wiatru. Cisza, która oblegała to miejsce była cudowna. Można było się nią pałać póki dzień na nowo nie wstanie.
Wszedłem do stajni, zwalniając krok. Nikogo nie było. Nawet J, która wyszła wcześniej ode mnie. Ruszyłem korytarzem wzdłuż boksów. Nie wiem w jaki sposób, ale w jednym z nich rozpoznałem wierzchowca Jackie. Oparłem się o drzwiczki. Ogier podszedł, powoli zbliżając swoje ciepłe chrapy i muskając mnie ciepłym powietrzem po dłoni. Położyłem dłoń na jego szyi, gładząc lśniącą sierść.
W tym samym momencie usłyszałem kroki. Wiedziałem kto to. Czułem jak dziewczyna posyła mi zdziwione spojrzenie. Ukryła swój wyraz twarzy niczym zawodowa aktorka, lecz nic nie odpowiedziała. Więc zacząłem pierwszy.
…
-…chyba pogrążyłam się jeszcze bardziej, prawda?- uniosła brwi, zniżając głowę, jakby za chwilę miała zostać skarcona przez rodziców za coś co źle zrobiła.
Cicho parsknąłem pod nosem, odwracając głowę w jej stronę i tym razem patrząc jej prosto w oczy. Zapadła chwila ciszy, podczas której Jackie spoglądała to na mnie to na Nathana.
-Mam być miły czy szczery?- spytałem, tym razem opierając się plecami o boks.
-Noo…- zastanowiła się- Niech będzie. Przyjmę tą raniącą krytykę. Szczerość- odwróciła się i pogłaskała swojego konia.
-Owszem, pogrążasz się. A najgorsze jest to, że wszyscy to widzą i wiedzą, twoja przemiła siostra również i chyba najbardziej to okazuje…
-Nie przejmuję się zdaniem innych- wtrąciła, zaprzeczając głową i z powrotem zwróciła swoje oczy w moim kierunku.
-Każdy się przejmuje. Tam w środku- wzruszyłem ramionami- Tylko inni mniej, inni bardziej. Jak ty to odczuwasz… pytać nie będę- pokręciłem głową- Nie moja w tym rzecz, ale to wiem na pewno- spojrzałem na zewnątrz- Ale dziękuję za opinię…- powiedziałem po chwili ciszy, posyłając jej pierwszy, widoczny uśmiech- Co zamierzasz zrobić o tak późnej porze? Bo chyba nie zastanawiać się nad swoim życiem przez całą noc?
Jackie?
Od Daniela CD Ady - Nie dać się złapać
Ruszyliśmy zalaną w niepewnym jeszcze słońcu ulicą. Blade promienie tańczyły w błękitnych włosach Ady, lśniąc co chwilę przedziwnym blaskiem. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, a kiedy moje oczy śledziły każdy szczegół na jej twarzy znów pomyślałem o festiwalu muzycznym i randce w Londynie. Potem jednak uświadomiłem sobie, że jesteśmy przyjaciółmi i żadna randka nie wchodzi w grę. To zaskakujące jak bardzo można nienawidzić, a jednocześnie kochać swoje życie. Czułem się tak jakbym chciał zrobić wszystko żeby po wakacjach spotkać się z Chrumkiem i usłyszeć, że dożyję późnej starości i w tym samym czasie nie mógł przestać myśleć o samobójstwie. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że żyję w jednym wielkim paradoksie, chociaż taki wniosek powinienem wysunąć już dawno temu. Już chciałem zaproponować Adzie pójście do kawiarni, ale zanim zdążyłem otworzyć usta z głębi kieszeni rozległ się uporczywy dzwonek mojej komórki. Dzwoniła Haven, a to nie wróżyło nic dobrego. Odrzuciłem połączenie uśmiechając się z satysfakcją. Na pewno potrzebowała teraz samochodu.
- Tym razem nie uda nam się chyba uniknąć kłopotów - rzuciła Ada, z powątpiewaniem obserwując jak chowam telefon.
- Prawdopodobnie nie - zaśmiałem się - Chodźmy na kawę.
Po chwili już siedzieliśmy w wielkich, bordowych fotelach przy stoliku w kawiarni i piliśmy zamówione napoje.
- Gdyby to od ciebie zależało, jak wyglądałoby twoje życie? - zagadnąłem, stukając palcami w tekturowy kubek. W zamyśleniu pogładziła szorstki podłokietnik fotela, ale nie usłyszałem jej odpowiedzi gdyż tuż obok nas nagle i zupełnie niespodziewanie pojawił się policjant.
- Daniel Wood? - zagadnął, wpatrując się we mnie uporczywie.
- Owszem, ale jestem prawie pewien, że powód dla którego się pan tutaj znajduje jest pomyłką - stwierdziłem starając się ukryć zdenerwowanie.
- Mogę cię zapewnić, dzieciaku, że wszystko się zgadza - warknął - Zgłoszono nam kradzież i wszystko wskazuje na to, że to ty jesteś złodziejem.
Ada? (Przepraszam za tą "powalającą" długość i za opóźnienia... Zawaliłam, wiem...)
- Tym razem nie uda nam się chyba uniknąć kłopotów - rzuciła Ada, z powątpiewaniem obserwując jak chowam telefon.
- Prawdopodobnie nie - zaśmiałem się - Chodźmy na kawę.
Po chwili już siedzieliśmy w wielkich, bordowych fotelach przy stoliku w kawiarni i piliśmy zamówione napoje.
- Gdyby to od ciebie zależało, jak wyglądałoby twoje życie? - zagadnąłem, stukając palcami w tekturowy kubek. W zamyśleniu pogładziła szorstki podłokietnik fotela, ale nie usłyszałem jej odpowiedzi gdyż tuż obok nas nagle i zupełnie niespodziewanie pojawił się policjant.
- Daniel Wood? - zagadnął, wpatrując się we mnie uporczywie.
- Owszem, ale jestem prawie pewien, że powód dla którego się pan tutaj znajduje jest pomyłką - stwierdziłem starając się ukryć zdenerwowanie.
- Mogę cię zapewnić, dzieciaku, że wszystko się zgadza - warknął - Zgłoszono nam kradzież i wszystko wskazuje na to, że to ty jesteś złodziejem.
Ada? (Przepraszam za tą "powalającą" długość i za opóźnienia... Zawaliłam, wiem...)
wtorek, 7 czerwca 2016
Od Ellen CD Eliota - Nowy początek
Patrzyłam na niego jak na idiotę, którym zresztą był. Ale postanowiłam nie być aż tak straszna.
- Dziękuję za zaproszenie - powiedziałam to tak miłym głosem, że aż sama się przeraziłam. - Ale uwierz mi. Nie stać cię nawet na ekran tego telefonu. Tego modelu nie ma jeszcze w sprzedaży.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Gdy tylko opuściłam stołówkę, skierowałam się do stajni. Czym prędzej osiodłałam Arystokratę i wsiadłam na niego, kierując się do lasu. Gdy tylko minęły mnie pierwsze drzewa, popędziłam go do cwału. Mogłabym tak jechać w nieskończoność, ale niestety, zobaczyłam przed sobą dwa konie stojące na środku ścieżki. Gwałtownie pociągnęłam za wodze ogiera, by wyhamował.
- Odbiło wam! - wrzasnęłam. Były to dwie dziewczyny. Jedna miała niebieskie włosy, a druga była blondynką. - Stać na środku ścieżki?! Jesteście aż takie głupie?! Mogłam w was wjechać! Zjeżdżać z drogi!
Nie odezwały się tylko przesunęły swoje konie bym mogła przejechać. Zrobiłam tak i dalej jechała już galopem, by uniknąć takich nieporozumień.
***
Po trzech godzinach męczenia mojego konia postanowiłam wrócić do ośrodka. Drogę powrotną pokonaliśmy w kłusie, by Arystokrata trochę ochłonął. Gdy podjechałam do stajni, zaczęłam rozsiodływać konia. Zobaczyłam że ten chłopak mi się przygląda.
<Elliot :3>
- Dziękuję za zaproszenie - powiedziałam to tak miłym głosem, że aż sama się przeraziłam. - Ale uwierz mi. Nie stać cię nawet na ekran tego telefonu. Tego modelu nie ma jeszcze w sprzedaży.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Gdy tylko opuściłam stołówkę, skierowałam się do stajni. Czym prędzej osiodłałam Arystokratę i wsiadłam na niego, kierując się do lasu. Gdy tylko minęły mnie pierwsze drzewa, popędziłam go do cwału. Mogłabym tak jechać w nieskończoność, ale niestety, zobaczyłam przed sobą dwa konie stojące na środku ścieżki. Gwałtownie pociągnęłam za wodze ogiera, by wyhamował.
- Odbiło wam! - wrzasnęłam. Były to dwie dziewczyny. Jedna miała niebieskie włosy, a druga była blondynką. - Stać na środku ścieżki?! Jesteście aż takie głupie?! Mogłam w was wjechać! Zjeżdżać z drogi!
Nie odezwały się tylko przesunęły swoje konie bym mogła przejechać. Zrobiłam tak i dalej jechała już galopem, by uniknąć takich nieporozumień.
***
Po trzech godzinach męczenia mojego konia postanowiłam wrócić do ośrodka. Drogę powrotną pokonaliśmy w kłusie, by Arystokrata trochę ochłonął. Gdy podjechałam do stajni, zaczęłam rozsiodływać konia. Zobaczyłam że ten chłopak mi się przygląda.
<Elliot :3>
Od Miko CD Daniela - Przyznanie się do błędu jest pierwszym krokiem do doskonałości
Ciężko było mi to przyznać, ale miejsce które pokazał mi Daniel było niesamowite. Zeskoczyłam z Cezara i poluzowałam mu popręg. Podeszłam z nim do brzegu jeziora. Koń napił się i wszedł do wody po brzuch, wydając radośne rżenie.
- Tak dzieciaku! - powiedziałam do niego. - WODA!
Daniel zaśmiał się i razem ze swoim koniem podszedł do nas.
- Idealne miejsce na pierwszą randkę - zrobił minę, przez którą nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Nachyliłam się do jego ucha. Ten wykorzystał okazję by mnie objąć. Zignorowałam to i wyszeptałam mu do ucha.
- W twoich snach cwaniaku.
Po czym odsunęłam jego ręce uwalniając się tym samym z uścisku. Cazar dalej bawił się w wodzie. Takie wieczne dziecko, co poradzę. Przemyłam twarz wodą po czym położyłam się na trawie. Słońce świeciło bardzo mocno, więc chciałam się poopalać. Leżałam może mniej niż 3 minuty, gdy chłopak zasłonił mi lampę.
- Idź sobie Królu Pawiu! Zasłaniasz mi słońce!
- Królu Pawiu? - udał mocno dotkniętego. - Dlaczego?
- Bo jesteś dumny jak paw i myślisz że wszystko ci wolno.
- Mogę się położyć obok moja miła?
- Zakazu nie widzę, tylko weź się przesuń.
Posłuchał i jak nowo narodzony, z ogromnym zapałem położył się obok. Zbliżył się trochę za blisko
- Przestrzeń osobista młotku - powiedziałam spokojnie ale poważnie.
Zrezygnowany odsunął się. Ja w tym czasie przeczyliłam głowę by spojrzeć na Cezara. Wyszedł już z wody i zajadał się wraz z koniem Daniela soczystą trawą. Patrzyłam na nich chwilkę po czym zasnęłam. Ale gdy po pewnym czasie otwarłam oczy, znajdowałam się w objęciach Daniela.
<Królu Pawiu? XD Odpiszesz Danielu? Co Miko robi w twoich ramionach? XD Wytłumacz się! XD>
- Tak dzieciaku! - powiedziałam do niego. - WODA!
Daniel zaśmiał się i razem ze swoim koniem podszedł do nas.
- Idealne miejsce na pierwszą randkę - zrobił minę, przez którą nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Nachyliłam się do jego ucha. Ten wykorzystał okazję by mnie objąć. Zignorowałam to i wyszeptałam mu do ucha.
- W twoich snach cwaniaku.
Po czym odsunęłam jego ręce uwalniając się tym samym z uścisku. Cazar dalej bawił się w wodzie. Takie wieczne dziecko, co poradzę. Przemyłam twarz wodą po czym położyłam się na trawie. Słońce świeciło bardzo mocno, więc chciałam się poopalać. Leżałam może mniej niż 3 minuty, gdy chłopak zasłonił mi lampę.
- Idź sobie Królu Pawiu! Zasłaniasz mi słońce!
- Królu Pawiu? - udał mocno dotkniętego. - Dlaczego?
- Bo jesteś dumny jak paw i myślisz że wszystko ci wolno.
- Mogę się położyć obok moja miła?
- Zakazu nie widzę, tylko weź się przesuń.
Posłuchał i jak nowo narodzony, z ogromnym zapałem położył się obok. Zbliżył się trochę za blisko
- Przestrzeń osobista młotku - powiedziałam spokojnie ale poważnie.
Zrezygnowany odsunął się. Ja w tym czasie przeczyliłam głowę by spojrzeć na Cezara. Wyszedł już z wody i zajadał się wraz z koniem Daniela soczystą trawą. Patrzyłam na nich chwilkę po czym zasnęłam. Ale gdy po pewnym czasie otwarłam oczy, znajdowałam się w objęciach Daniela.
<Królu Pawiu? XD Odpiszesz Danielu? Co Miko robi w twoich ramionach? XD Wytłumacz się! XD>
Witamy Jasmine Liar!
Imię/Imiona: Jasmine (Jaz)
Nazwisko: Liar
Wiek: 18 lat
Wzrost: 158,5 cm
Charakter: Jaz to przede wszystkim bardzo przyjazna osóbka. Wielka marzycielka i optymistka. Bez trudu znajduje sobie nowych przyjaciół. Wszędzie jej pełno. Gadatliwa, bywa to czasem denerwujące, ale z nią przynajmniej się nie nudzisz. Potrafi myśleć o stu rzeczach naraz. Często najpierw mówi, a potem myśli. Nienawidzi się spieszyć, a niezwykle często się spóźnia. Jak można zauważyć, nie jest nieśmiała, ale odważna też nie. Tryska energią, która chyba nigdy jej się nie skończy. Kocha towarzystwo, jak i samotność. Zapominalska, myśli o niebieskich migdałach w najmniej odpowiednich na to chwilach, ale serio można jej zaufać. Pomocna i tolerancyjna. Nieogarnięta. Wbrew pozorom jest bardzo inteligentna. Nauczyła się nie nudzić, umie zorganizować sobie czas. Nie jest uparta ani wrażliwa. Cóż, nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć, musisz ją poznać, ale pewnie ona pozna się pierwsza.
Zainteresowania: Jaz kocha rośliny i zwierzęta. I książki. Czyta bardzo dużo. Sama też pisze.
Cechy szczególne: Nienawidzi swojego pełnego imienia, boi się pająków i owadów, nie ma klaustrofobii, ale nie lubi małych przestrzeni, za to kocha te wielkie i otwarte, wychowała się na wsi.
Rodzina: Oj, tego jest dużo. Jaz wychowała się w naprawdę wielkiej rodzinie. Wszyscy mieszkają w jednej, małej wiosce na wsi. Ominę więc wszystkie babki i ciotki, będzie tylko ta najbliższa.
Matka: Katherine
Ojciec: Albert
Młodsze siostry: Jessica, Sylvia, Christina
Starszy brat: Tobias
Młodszy brat: Alexander
Partner/ka: Jaz nigdy nie spotkała tego jedynego, ale ma nadzieję, że kiedyś go znajdzie.
Pokój: z Miko i Ellen
Staż: Właściwie jeździ konno od zawsze. Odkąd tylko pamięta. Jej rodzina ma konie.
Dyscyplina: Jaz szykuje się do WKKW, ale najbardziej kocha biegi przełajowe.
Koń/Konie: Bailando i Rosemary
Login: WerusiaK
Imię: Bailando
Pseudonim sportowy: Lazy Sunday
Wiek: 6 lat
Płeć: wałach
Rasa: Nie wiadomo
Charakter: Bailando to bardzo przyjazny koń. Słucha wszystkich poleceń i zawsze daje z siebie wszystko. Jest inteligentny i zdolny. Szybko się uczy. Zazwyczaj spokojny i opanowany, ale czasami wierzgnie radośnie lub strzeli baranka. Nie wiadomo skąd, nauczył się kuleć na zawołanie, na szczęście nie wykorzystuje tego, gdy nie chce mu się pracować. Może dlatego, że on zawsze jest chętny do pracy. Jest też mistrzem w gryzieniu przedmiotów. Najczęściej są to rzeczy jego jeźdźca.
Rodowód: brak
Właściciel/Właścicielka: Jasmine Liar
Zdjęcia:
Imię: Rosemary
Pseudonim sportowy: brak
Wiek: 10 lat
Płeć: klacz
Rasa: kuc
Charakter: Rosemary, zwana przez swoją właścicielkę Marysią, jest przede wszystkim bardziej uparta niż niejeden osioł. To po prostu diabeł wcielony. Jest bardzo złośliwa. Kopie i gryzie. Ludzie mówią, że wzrost nadrabia charakterem. Lecz u niej wzrost nie ma znaczenia. Rose skacze wspaniale. Jest jednak trochę wolna. Niechętna do współpracy, bryka i staje dęba próbując zrzucić jeźdźca. Potrafi jeść, jeść i jeść. Nie wiadomo jak Jasmine daje sobie z nią radę. Ale jakoś daje. Razem stanowią świetną parę. Mimo tych wszystkich złych cech, Marysia jest naprawdę uroczym i kochanym konikiem.
Rodowód: matka: Sandwich ojciec: Chili
Właściciel/Właścicielka: Jasmine Liar
niedziela, 5 czerwca 2016
Od Aarona C.D. Alexandry - Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości
Siedziałem oglądając po raz kolejny filmik, który uwieczniał upadek siedzącej obok mnie, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Alexandry. Patrzyłem to na nią to na telefon. Chciałem powiedzieć jej, że jestem pełny podziwu, że w ogóle wsiadła na konia po tym wypadku, ale przeszkodził mi grzmot. To niebo. W trakcie naszej małej wycieczki niebo zaczęło okrywać się chmurami, niczym pierzyną, ale żadne z nas nie zwróciło na to uwagi. Alexandra momentalnie wstała i zaczęła na powrót siodłać Angel'a. Ja sam gwizdnąłem na konie, które pasły się nieopodal i wsiadłem na grzbiet Vegasa. Kiedy oboje byliśmy gotowi ruszyliśmy lekkim galopem w stronę stajni.
***
Konie wkłusowały do stajni. My, ubrani w koszulki z krótkim rękawem, cali przemoknięci i roześmiani. Zsiedliśmy z koni, oporządziliśmy i wstawiliśmy do solarium. Następnie zaprowadziliśmy je do boksów i założyliśmy derki. Towarzyszyły nam przy tym dobry humor i śmiech. Przez większą część drogi do stajni jechaliśmy w ciszy, aż Alexandra rzuciła lekkim żarcikiem, który rozluźnił atmosferę.
- No dobrze, panno Alexandro! - rzekłem oficjalnie, kłaniając jej się w pas - Czy zgodzi się panna, pójść ze mną do stołówki po gorącą czekoladę?
<Alexandro?>
***
Konie wkłusowały do stajni. My, ubrani w koszulki z krótkim rękawem, cali przemoknięci i roześmiani. Zsiedliśmy z koni, oporządziliśmy i wstawiliśmy do solarium. Następnie zaprowadziliśmy je do boksów i założyliśmy derki. Towarzyszyły nam przy tym dobry humor i śmiech. Przez większą część drogi do stajni jechaliśmy w ciszy, aż Alexandra rzuciła lekkim żarcikiem, który rozluźnił atmosferę.
- No dobrze, panno Alexandro! - rzekłem oficjalnie, kłaniając jej się w pas - Czy zgodzi się panna, pójść ze mną do stołówki po gorącą czekoladę?
<Alexandro?>
czwartek, 2 czerwca 2016
Od Andrew CD Amandy - Coś się kończy, coś się zaczyna
Zastanowiłem się chwilę nad jej słowami.
- Od zawsze imponowały mi ich siła, wytrzymałość i odporność na trudne warunki. Konie w sam raz dla mnie. Równie dobrze mógłbym startować z Drake’iem w wyścigach, ale jakoś zbytnio nic mnie do nich nie ciągnie. Oprócz niego, mam w stajni jeszcze klacz, Latte, którą staram się stopniowo ujeżdżać- odparłem.
- A więc, biegi przełajowe?- spytała.
- Dokładnie- potwierdziłem, patrząc na ogiera.
- Latte też jest achał-tekinem?- strasznie ciekawska bestyjka.
- Nie, ona to taki mieszaniec. Drake w porównaniu do niej to oaza spokoju- stwierdziłem, unosząc lekko jeden kącik ust- A ty, co trenujesz?- dodałem.
- Biegi- odparła krótko.
- No, to będziemy się częściej widywać- puściłem do niej oczko.
- Pfff- odwróciła się, ale na jej twarzy zagościł uśmiech.
Podszedłem do niej od tyłu, łapiąc ją delikatnie w talii i kładąc głowę na jej ramieniu, zatapiając nos w blond włosach i przymykając oczy. Ku mojemu małemu zdziwieniu, dziewczyna na to nie zareagowała. Nie odsunęła się ani nie dała mi w twarz. Jakiś plus.
- Masz miękkie włosy- mruknąłem.
<Amanda?>
- Od zawsze imponowały mi ich siła, wytrzymałość i odporność na trudne warunki. Konie w sam raz dla mnie. Równie dobrze mógłbym startować z Drake’iem w wyścigach, ale jakoś zbytnio nic mnie do nich nie ciągnie. Oprócz niego, mam w stajni jeszcze klacz, Latte, którą staram się stopniowo ujeżdżać- odparłem.
- A więc, biegi przełajowe?- spytała.
- Dokładnie- potwierdziłem, patrząc na ogiera.
- Latte też jest achał-tekinem?- strasznie ciekawska bestyjka.
- Nie, ona to taki mieszaniec. Drake w porównaniu do niej to oaza spokoju- stwierdziłem, unosząc lekko jeden kącik ust- A ty, co trenujesz?- dodałem.
- Biegi- odparła krótko.
- No, to będziemy się częściej widywać- puściłem do niej oczko.
- Pfff- odwróciła się, ale na jej twarzy zagościł uśmiech.
Podszedłem do niej od tyłu, łapiąc ją delikatnie w talii i kładąc głowę na jej ramieniu, zatapiając nos w blond włosach i przymykając oczy. Ku mojemu małemu zdziwieniu, dziewczyna na to nie zareagowała. Nie odsunęła się ani nie dała mi w twarz. Jakiś plus.
- Masz miękkie włosy- mruknąłem.
<Amanda?>
środa, 1 czerwca 2016
Od Ady CD Daniela -Nie dać się złapać
- Nigdy nie byłam na żadnym stadionie - przyznałam ostrożnie. Rozejrzałam się po ogromnej arenie z nienagannie przystrzyżoną murawą i kolorowymi trybunami. Na początku jej wielkość mnie odrobinkę przeraziła.
- Kiedyś zabiorę cię na jakiś mecz - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Wtedy zrobiłam coś nieoczekiwanego i zupełnie niepodobnego do mnie, bo wybuchnęłam głośnym, perlistym śmiechem. Położyłam chłopakowi dłonie na szerokich ramionach, żeby później wspiąć się na palcach i dać mu całusa w policzek. Moje białe dotąd lico ożywił delikatny rumieniec.
- Berek - zaśmiałam się, cofając parę kroków do tyłu. Kiedy nieco zdziwiony Daniel rzucił się za mną w pogoń, czmychnęłam w przeciwnym kierunku. Chłodny wiatr wpadający przez otwarty dach stadionu połaskotał mnie w twarz, zrzucając na plecy gruby warkocz. Szanse nie były wyrównane, więc chłopak dopadł mnie już po chwili, przewracając na ziemię. Zrobił to z wyczuciem, tak abym nie zarobiła guza. Zawisł nade mną na wyprostowanych rękach i wyszczerzył się z satysfakcją.
- Złapałem cię - oświadczył pochylając głowę i tym samym łaskocząc mnie gorącym oddechem.
- Nie gramy w rugby - zachichotałam cicho, spróbowawszy go wcześniej odepchnąć. Bez rezultatu. Nie miałam wyboru, musiałam patrzeć mu prosto w oczy.
- Nie? - udawał zdziwionego, a ja zorientowałam się, jak blisko siebie znajdowały się nasze usta. Nie wiem do czego by doszło, gdyby nie ochroniarz, który pojawił się nagle po drugiej stronie trybun. Daniel poderwał się na nogi, przyciągając mnie do swojej klatki piersiowej.
- Ej! Dzieciaki, co wy tu robicie?! - dalsze krzyki barczystego mężczyzny, zagłuszyły nasze kroki, kiedy biegliśmy do wyjścia. Pokonawszy korytarz i drzwi, z powrotem znaleźliśmy się na parkingu. Słońce rozpędziło na niebie brunatne chmury, będąc jakby zapowiedzią kolejnego pogodnego dnia. Chłopak oparł dłonie na kolanach, uspokajając mocno bijące serce. Ja także czułam krążącą w żyłach adrenalinę.
- Było zabawnie - rzucił. Widziałam błyski rozbawienia w jego oczach.
- Wiedziałeś, że tam będzie? - zapytałam, wydymając dolną wargę.
- Kto?
- Ochroniarz - odparłam, przewracając leciutko oczami.
- Raczej spodziewałem się, że ktoś tam może być - wyznał z cieniem zawadiackiego uśmiechu na ustach. Pokiwałam głową ani trochę nie żałując jednak, że tu przyjechaliśmy. Stąd dostrzec można było urzekające zabudowania Cardiff.
- Przejdziemy się po mieście? - spytałam, posyłając mu krótkie spojrzenie spod rzęs.
<Daniel?>
ja tu jeszcze przypomnę o tym opowiadaniu, no → o tutaj! i czekam na czyjś odpis ;3
- Kiedyś zabiorę cię na jakiś mecz - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Wtedy zrobiłam coś nieoczekiwanego i zupełnie niepodobnego do mnie, bo wybuchnęłam głośnym, perlistym śmiechem. Położyłam chłopakowi dłonie na szerokich ramionach, żeby później wspiąć się na palcach i dać mu całusa w policzek. Moje białe dotąd lico ożywił delikatny rumieniec.
- Berek - zaśmiałam się, cofając parę kroków do tyłu. Kiedy nieco zdziwiony Daniel rzucił się za mną w pogoń, czmychnęłam w przeciwnym kierunku. Chłodny wiatr wpadający przez otwarty dach stadionu połaskotał mnie w twarz, zrzucając na plecy gruby warkocz. Szanse nie były wyrównane, więc chłopak dopadł mnie już po chwili, przewracając na ziemię. Zrobił to z wyczuciem, tak abym nie zarobiła guza. Zawisł nade mną na wyprostowanych rękach i wyszczerzył się z satysfakcją.
- Złapałem cię - oświadczył pochylając głowę i tym samym łaskocząc mnie gorącym oddechem.
- Nie gramy w rugby - zachichotałam cicho, spróbowawszy go wcześniej odepchnąć. Bez rezultatu. Nie miałam wyboru, musiałam patrzeć mu prosto w oczy.
- Nie? - udawał zdziwionego, a ja zorientowałam się, jak blisko siebie znajdowały się nasze usta. Nie wiem do czego by doszło, gdyby nie ochroniarz, który pojawił się nagle po drugiej stronie trybun. Daniel poderwał się na nogi, przyciągając mnie do swojej klatki piersiowej.
- Ej! Dzieciaki, co wy tu robicie?! - dalsze krzyki barczystego mężczyzny, zagłuszyły nasze kroki, kiedy biegliśmy do wyjścia. Pokonawszy korytarz i drzwi, z powrotem znaleźliśmy się na parkingu. Słońce rozpędziło na niebie brunatne chmury, będąc jakby zapowiedzią kolejnego pogodnego dnia. Chłopak oparł dłonie na kolanach, uspokajając mocno bijące serce. Ja także czułam krążącą w żyłach adrenalinę.
- Było zabawnie - rzucił. Widziałam błyski rozbawienia w jego oczach.
- Wiedziałeś, że tam będzie? - zapytałam, wydymając dolną wargę.
- Kto?
- Ochroniarz - odparłam, przewracając leciutko oczami.
- Raczej spodziewałem się, że ktoś tam może być - wyznał z cieniem zawadiackiego uśmiechu na ustach. Pokiwałam głową ani trochę nie żałując jednak, że tu przyjechaliśmy. Stąd dostrzec można było urzekające zabudowania Cardiff.
- Przejdziemy się po mieście? - spytałam, posyłając mu krótkie spojrzenie spod rzęs.
<Daniel?>
ja tu jeszcze przypomnę o tym opowiadaniu, no → o tutaj! i czekam na czyjś odpis ;3
Od Christiana -Osiągnąć coś niemożliwego
Stajnia była pusta. Nikogo w środku, nikogo wokół. Prócz stajennych rzecz jasna. Jakby słońce, które dziś tak mocno dawało o sobie znać wygoniło wszystkich do pokoi lub domów. Tylko nieliczni gdzieś w dali trenowali.
W powietrzu było czuć zapach świeżego siana oraz lnu, który był wymieniany. Stukot kopyt o bruk i pojedyncze rżenie koni z łąki, próbujące porozumieć się ze swoimi towarzyszami, którzy jeszcze nie doznali zaszczytu wyprowadzenia.
Mijałem kolejno boksy, czytając tabliczki z imionami i rodowodami niektórych wierzchowców. W końcu zatrzymałem się przy numerze 13. Tak, szczęśliwa liczba. Gdybym nie był takim realistą, może wierzyłbym w takie coś jak pech. A powinienem. Akurat ten pech stoi teraz w boksie, odwrócony tyłem, jakby miał cały świat w zadku i spogląda z skierowanymi do przodu uszami przez okno.
-Hazard- otworzyłem powoli zamek.
Ogier pomimo tego iż mnie widział, nie odwrócił się, stojąc jak słup soli, wpatrzony w okienko, oddychając powoli swoimi ogromnymi chrapami. Przejechałem dłonią po jego grzbiecie i klatce piersiowej, czując jego ustabilizowany oddech i rytmiczne bicie serca. Schylił głowę i obwąchał kieszenie.
-Nic nie ma- koń odwrócił się w moim kierunku.
Wziąłem szczotki w ręce i przejechałem zwinnymi, szybkimi ruchami po jego aksamitnej sierści. Na tą chwile jest spokojnie. Zobaczymy jak po wyjściu z boksu.
I tak jak podejrzewałem. Ścisnąłem mocno wodze w dłoni, aby czterolatkowi znów nie odbiła szajba. Dobrze znał drogę do hipodromu, a jeszcze lepiej wiedział co teraz będzie robił. Oczywiście prawie wszystko wbrew mej woli. Gdyby nie jego nieposłuszeństwo, nie byłoby tych wszystkich wyników.
Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury- pierwsze oznaki zbliżającej się burzy i ulewnego deszczu. Trudno pomyśleć, że za chwilę to piękne słonce ma udostępnić nieboskłon.
-Za chwilę dam ci luz- powiedziałem do Hazarda, poprawiając popręg.
Pomimo ogromnego skupienia, włożonego w samego konia i zbliżającego się treningu, nie dało zauważyć się drobnej osóbki, która stała nieopodal. Promienie słoneczne odbijały się od jej niebiesko-siwych włosów, splecionych w grubego, długiego warkocza i apatycznej miny. Swoje oczy wbiła w tor i wpatrywała się w coś.
Ada?
W powietrzu było czuć zapach świeżego siana oraz lnu, który był wymieniany. Stukot kopyt o bruk i pojedyncze rżenie koni z łąki, próbujące porozumieć się ze swoimi towarzyszami, którzy jeszcze nie doznali zaszczytu wyprowadzenia.
Mijałem kolejno boksy, czytając tabliczki z imionami i rodowodami niektórych wierzchowców. W końcu zatrzymałem się przy numerze 13. Tak, szczęśliwa liczba. Gdybym nie był takim realistą, może wierzyłbym w takie coś jak pech. A powinienem. Akurat ten pech stoi teraz w boksie, odwrócony tyłem, jakby miał cały świat w zadku i spogląda z skierowanymi do przodu uszami przez okno.
-Hazard- otworzyłem powoli zamek.
Ogier pomimo tego iż mnie widział, nie odwrócił się, stojąc jak słup soli, wpatrzony w okienko, oddychając powoli swoimi ogromnymi chrapami. Przejechałem dłonią po jego grzbiecie i klatce piersiowej, czując jego ustabilizowany oddech i rytmiczne bicie serca. Schylił głowę i obwąchał kieszenie.
-Nic nie ma- koń odwrócił się w moim kierunku.
Wziąłem szczotki w ręce i przejechałem zwinnymi, szybkimi ruchami po jego aksamitnej sierści. Na tą chwile jest spokojnie. Zobaczymy jak po wyjściu z boksu.
I tak jak podejrzewałem. Ścisnąłem mocno wodze w dłoni, aby czterolatkowi znów nie odbiła szajba. Dobrze znał drogę do hipodromu, a jeszcze lepiej wiedział co teraz będzie robił. Oczywiście prawie wszystko wbrew mej woli. Gdyby nie jego nieposłuszeństwo, nie byłoby tych wszystkich wyników.
Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury- pierwsze oznaki zbliżającej się burzy i ulewnego deszczu. Trudno pomyśleć, że za chwilę to piękne słonce ma udostępnić nieboskłon.
-Za chwilę dam ci luz- powiedziałem do Hazarda, poprawiając popręg.
Pomimo ogromnego skupienia, włożonego w samego konia i zbliżającego się treningu, nie dało zauważyć się drobnej osóbki, która stała nieopodal. Promienie słoneczne odbijały się od jej niebiesko-siwych włosów, splecionych w grubego, długiego warkocza i apatycznej miny. Swoje oczy wbiła w tor i wpatrywała się w coś.
Ada?
Od Daniela CD Ady - Nie dać się złapać
- Jeśli raz nie pojawisz się na treningu, nic się nie stanie - stwierdziłem patrząc przed siebie - A ja chciałbym ci coś pokazać.
Chwyciłem ją za rękę nim zdążyła odmówić, powiedzieć, że jednak powinna pojawić się na jeździe i zaprowadziłem na parking. Nie miałem własnego samochodu, ale jeszcze w Londynie ukradłem kluczyki do wozu Haven i dorobiłem sobie własne. Na szczęście była gdzieś w ośrodku bo bordowy SUV stał spokojnie pomiędzy samochodami pozostałych członków kadry. Otwarłem przed nią drzwi od strony pasażera po czym okrążyłem samochód i wsiadłem na moje miejsce za kierownicą.
- Spodoba ci się, zobaczysz - zapewniłem, uśmiechając się do niej szeroko czego nie mogła dostrzec, wpatrując się w szybko oddalające się budynki Fortunate Equum. Skupiłem wzrok na drodze, stukając palcami w kierownicę. Po chwili uciążliwego milczenia włączyłem radio w którym leciała właśnie jedna z piosenek Jamesa Bay'a. Nie znałem jej za dobrze, ale kiedy zabrzmiał refren zacząłem podśpiewywać razem z Jamesem:
- I'll come aroun if you ever want to be in love...
Ada dalej patrzyła przez okno, za którym powoli pojawiały się zabudowania i przedmieścia Cardiff do którego jechaliśmy, ale wiedziałem, że usłyszała co zaśpiewałem. Wiedziałem, że tak jak Bay będę czekał na to, aż Ada zapragnie miłości i zdecyduje wspiąć się wyżej, ponad naszą przyjaźń. Z auta Haven wysiedliśmy szybciej niż mógłbym się tego spodziewać. Zatrzymaliśmy się na środku błyszczącego od deszczu parkingu. Był zupełnie pusty, a mleczna mgła i nisko zawieszone chmury dodawały mu ponurego nastroju. Odetchnąłem głęboko i nie pytając o zgodę chwyciłem Adę za rękę. Potarłem kciukiem wierzch jej zmarzniętej dłoni, kiedy ruszyliśmy w stronę gigantycznego budynku przed nami.
- Co to jest? - spytała niepewnie.
- Zobaczysz - uśmiechnąłem się - Wygląda raczej odrażająco, ale od środka robi wrażenie.
Weszliśmy bocznym wejściem, które pokazał mi kiedyś mój kumpel zanim wywalili go z posady recepcjonisty. Znaleźliśmy się w wąskim korytarzu którym szybko przeszliśmy do niewielkiego pomieszczenia pełnego drzwi. Wybrałem jedne z nich i otwarłem, przepuszczając Adę przodem.
- Witaj na największym stadionie w Europie - Milleniu Stadium! - krzyknąłem, a echo mojego głosu rozniosło się po wielkiej hali oświetlonej milionami reflektorów. Zaprowadziłem ją na sam środek równo przystrzyżonej murawy z dumą rozglądając się po pustych trybunach. Chociaż włamanie na teren boiska nie było bohaterskim czynem, w tej chwili czułem się jak zwycięzca.
- Podoba ci się?
Ada?
Chwyciłem ją za rękę nim zdążyła odmówić, powiedzieć, że jednak powinna pojawić się na jeździe i zaprowadziłem na parking. Nie miałem własnego samochodu, ale jeszcze w Londynie ukradłem kluczyki do wozu Haven i dorobiłem sobie własne. Na szczęście była gdzieś w ośrodku bo bordowy SUV stał spokojnie pomiędzy samochodami pozostałych członków kadry. Otwarłem przed nią drzwi od strony pasażera po czym okrążyłem samochód i wsiadłem na moje miejsce za kierownicą.
- Spodoba ci się, zobaczysz - zapewniłem, uśmiechając się do niej szeroko czego nie mogła dostrzec, wpatrując się w szybko oddalające się budynki Fortunate Equum. Skupiłem wzrok na drodze, stukając palcami w kierownicę. Po chwili uciążliwego milczenia włączyłem radio w którym leciała właśnie jedna z piosenek Jamesa Bay'a. Nie znałem jej za dobrze, ale kiedy zabrzmiał refren zacząłem podśpiewywać razem z Jamesem:
- I'll come aroun if you ever want to be in love...
Ada dalej patrzyła przez okno, za którym powoli pojawiały się zabudowania i przedmieścia Cardiff do którego jechaliśmy, ale wiedziałem, że usłyszała co zaśpiewałem. Wiedziałem, że tak jak Bay będę czekał na to, aż Ada zapragnie miłości i zdecyduje wspiąć się wyżej, ponad naszą przyjaźń. Z auta Haven wysiedliśmy szybciej niż mógłbym się tego spodziewać. Zatrzymaliśmy się na środku błyszczącego od deszczu parkingu. Był zupełnie pusty, a mleczna mgła i nisko zawieszone chmury dodawały mu ponurego nastroju. Odetchnąłem głęboko i nie pytając o zgodę chwyciłem Adę za rękę. Potarłem kciukiem wierzch jej zmarzniętej dłoni, kiedy ruszyliśmy w stronę gigantycznego budynku przed nami.
- Co to jest? - spytała niepewnie.
- Zobaczysz - uśmiechnąłem się - Wygląda raczej odrażająco, ale od środka robi wrażenie.
Weszliśmy bocznym wejściem, które pokazał mi kiedyś mój kumpel zanim wywalili go z posady recepcjonisty. Znaleźliśmy się w wąskim korytarzu którym szybko przeszliśmy do niewielkiego pomieszczenia pełnego drzwi. Wybrałem jedne z nich i otwarłem, przepuszczając Adę przodem.
- Witaj na największym stadionie w Europie - Milleniu Stadium! - krzyknąłem, a echo mojego głosu rozniosło się po wielkiej hali oświetlonej milionami reflektorów. Zaprowadziłem ją na sam środek równo przystrzyżonej murawy z dumą rozglądając się po pustych trybunach. Chociaż włamanie na teren boiska nie było bohaterskim czynem, w tej chwili czułem się jak zwycięzca.
- Podoba ci się?
Ada?
Subskrybuj:
Posty (Atom)