wtorek, 31 maja 2016

Od Jackie CD Christiana - Cała ja

"Jesteś sierotą, obok ciebie siedzi super przystojny chłopak i po raz pierwszy czujesz coś, co można by nazwać zakochaniem, czyli okazuje się, że jednak masz serce" - podpowiadał cichy głos w mojej głowie, podczas gdy szukałam w pamięci czegoś co byłoby wystarczająco dobrym sekretem, a jednocześnie nie ośmieszyłoby mnie przed tyloma klubowiczami.
- Eeem... - mruknęłam chcąc zyskać na czasie. "Alicja w Krainie Czarów też powiedziała Eeem, kiedy nie potrafiła wymyślić fałszywego imienia podczas partyjki krokieta u królowej Kier. Jesteś jak ona!". Zawsze, kiedy próbowałam się skoncentrować zwracałam uwagę na zupełnie nieistotne szczegóły, które rozpraszały mnie jeszcze bardziej.
- Mam straszny, lęk wysokości po tym, jak samolot którym leciałam do Włoch rozbił się - wypaliłam w końcu. Zanim jeszcze skończyłam mówić uświadomiłam sobie, że wcale nie miałam ochoty dzielić się tym z innymi. Było już jednak za późno. Wszyscy taktownie pozostawili moje słowa bez komentarza i jedynie Courtney posłała mi wredny uśmieszek. Gra toczyła się dalej, ale aż do końca nie wypadło ani na mnie, ani na Chrisa w którego wpatrywałam się ukradkiem, tak żeby nikt tego nie zauważył. Cóż... Nie udało mi się. Po skończonej "butli" wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, a ja, wiedząc, że i tak nie zasnę, nękana wspomnieniami jego palców na mojej skórze, naciągnęłam na siebie pierwszy lepszy sweter oraz sztyblety i unikając strażników przekradłam do stajni. Chciałam posiedzieć trochę z Nathanem, bo przy nim zawsze najłatwiej było mi zebrać myśli. Jednak kiedy stanęłam przed boksem wałacha, już wiedziałam, że nie będzie mi dane uspokoić rozbieganej fantazji wciąż na nowo podsuwającej mi obrazy Christiana. Właśnie ON stał przy Nathanie gładząc jego, lśniącą w słabym świetle, sierść, zupełnie jakby na mnie czekał.
- Gapiłaś się na mnie przez cały czas - zauważył, uśmiechając się niemal niezauważalnie.
- Nie prawda! - zaprzeczyłam gwałtownie, jednak widząc, że nie przekonało go moje kłamstwo westchnęłam z rezygnacją - Niech ci będzie. Gapiłam się...
- Czemu? - spytał, unosząc nieznacznie brwi.
"I on się jeszcze pyta?! Już przyznałaś się do tego, że nie mogłaś oderwać od niego wzroku i masz jeszcze mówić mu, że jest przystojny? Nie ma mowy! Wymyśl coś innego. Powiedz na przykład, że ma pryszcza, albo rzęsę na policzku... Cokolwiek tylko nie to, że jest przystojny!" - awanturował się głos.
- Bo jesteś przystojny - wypaliłam zanim zdążyłam się powstrzymać.
"Nie ogolił się dokładnie, ma mono-brew, gigantyczny nos, malinkę! To wszystko kłamstwa, ale czasami lepiej kłamać niż powiedzieć prawdę!".
- I... Masz mono-brew - dodałam pośpiesznie, a kiedy tylko uświadomiłam sobie, że powiedziałam to na głos poczułam jak moje policzki oblewa fala gorąca - Znaczy się... Nie masz... Ja tylko.... Chciałam poprawić moją sytuację, ale chyba pogrążam się jeszcze bardziej, prawda?

Christian? (To dobrze, bo J jest chyba coraz trudnej się ogarnąć XD)

Od Christiana CD Jackie - Cała ja

Zakręciłem butelkę, potem znów prostując plecy i czekając aż główka butelki wypadnie na szczęściarza, który otrzyma zadanie bądź pytanie ode mnie.
Od zawsze, pamiętam, znajomi ciągnęli mnie do tego typu zabaw. Zawsze zrobiliśmy coś śmiesznego, jednak ja nigdy nie potrafiłem nic oryginalnego wymyślić. Dużo się nie zmieniło od tamtego czasu. A towarzystwo duże i roześmiane jak zwykle. Tylko Jackie siedziała jakby spięta, w opuszczonym na ramieniu warkoczu i posyłała rówieśnikom co chwila spojrzenie. I właśnie to na nią wypadła kolej. Przyjrzała się dokładnie butelce, jakby chciała sprawdzić czy na pewno szyjka wskazywała na nią. Gdy atmosfera ucichła, posyłając mi zaciekawione spojrzenia, skierowałem wzrok na wpatrującą się we mnie pytająco dziewczynę.
-Ja mam pomysł!- wyrwał się Daniel, który jak zdążyłem zauważyć, ciągle wpadał na „genialne” pomysły.
-Panu dziękujemy na razie- posłała mu złośliwy uśmiech J- Nie chce być ponownie czesana.
-Może tym razem szczotą do kibla? Nabierzesz wprawy w posługiwaniu się nią- VV oparła podbródek o dłoń, uśmiechając się, zadowolona ripostą.
-To zadanie idealne dla ciebie. Dziękuję, że mi podsunęłaś pomysł- odwzajemniła się Jackie.
-Dziewczyny, ogarnąć się- któraś z dziewczyn, nie wiem jaka, bo nie zwróciłem większej uwagi, chciała poprawić sytuację.
-Sama się ogarnij- odburknęła Courtney- To nie ja wyglądam jakby mi szop na głowę wskoczył i podrapał całą twarz... A zresztą... mam zadanie dla mojej kochanej siostrzyczki- podeszła i szepnęła mi na ucho, posyłając niewidzialnego buziaka w jej stronę.
-Powiedz swój najskrytszy, najczarniejszy sekret- powtórzyłem słowa VV.
-No właśnie J... podziel się z nami swoimi sekrecikami...
Jackie otworzyła usta, lecz po chwili z powrotem je zamknęła, jakby się zastanawiając i szepcząc pod nosem „Ale ja nie mam żadnych”, jednak na tyle głośno by kilka osób usłyszało.
-Przestań! Każdy ma...

Jackie?
Mi tam nie przeszkadza c:

Od Clarissy C.D. Elliota

- Dam radę Elliot - uśmiechnęłam się lekko. - Nie pierwszy raz spadłam z konia.
Wymieniliśmy uśmiechy, po czym otrzepałam spodnie i koszulkę z piasku i wszystkiego co znajdowało się na ścieżce. Prince stał kilka kroków przede mną z opuszczonym łbem i położonymi uszami. Nogą grzebał w ziemi. To taki jego sposób przepraszania. Podeszłam do niego i pogłaskałam go po czole.
- Nic się nie stało kochany. - podniósł łeb. - Dalej cię kocham.
Pocałowałam go i lekko kuśtykając doszłam do siodła. Prince - z racji że jest bardzo mądrym i uczuciowym konikiem - uklęknąl bym mogła spokojnie wejść na jego grzbiet. Elliot patrzył na to z niedowierzaniem. Gdy siedziałam wygodnie, koń podniusł się.
- Jak to zrobiłaś? - zapytał chłopak. - W sensie...
Pokazał palcami coś co miało przypominać całą sytuację.
- On tak przeprasza.
Pogłaskałam ogiera po szyi i uśmiechnęłam się.




<Elliot>

Od Amandy C.D. Andrew - Coś się kończy, coś się zaczyna

-Ta woda jest okropnie zimna!-krzyknęłam, udając obrażoną. Tak naprawdę sytuacja była bardzo zabawna i duchu pękałam ze śmiechu.
-Oj, nie przesadzaj.
Wyszłam ze strumyczka i wycisnęłam końcówkę bluzki. Byłam cała mokra. Począwszy od włosów i skończywszy na butach. Na całe szczęście słońce grzało niemiłosiernie, więc liczyłam na szybkie wyschnięcie. Spojrzałam na Hackera, pasącego się w cieniu. Po chwili przeniosłam wzrok na ogiera należącego do chłopaka. Smukłe i długie nogi, umięśniony zad i prosta szyja, nadająca dostojności. Od razu rozpoznałam w nim achał-tekina.
Podeszłam do niego i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Niepewnie musnął mnie chrapami. Hacker cicho zarżał, gdy zauważył, że poświęcam uwagę innemu koniowi.
-Dlaczego postawiłeś na akurat tę rasę?-pytanie skierowałam do Andrew. Byłam bardzo ciekawa. Ostatnio tak rzadko spotykałam achał-tekiny, a to takie piękne konie i jakże eleganckie konie.

<Andrew?> 

poniedziałek, 30 maja 2016

Od Ady CD Daniela -Nie dać się złapać

- To tylko słowa. Każdy jest tak samo wart, by je usłyszeć - wyszeptałam wreszcie, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek. Ani się obejrzałam, kiedy zostaliśmy samiuteńcy. Wyciągnęłam w stronę Daniela rękę, która niepewna chwilę zawisła w powietrzu. Potem jakby zdecydowana, delikatnie ujęłam jego twarz w dłonie. Zimnymi palcami oplotłam podbródek chłopaka, gładząc bez pośpiechu jego żuchwę. Skóra Daniela była zaskakująco ciepła, prawie paliła mnie w opuszki. Otworzyłam leciutko usta i opuściłam rękę na kubek. Podniosłam go, dopijając chłodną herbatę.
- Nie mówmy więcej o umieraniu - poprosiłam i wydawało mi się, że mój głos nagle stał się piskliwy. Powoli szarpnęłam krzesłem, później odsuwając się od stołu.
- Zaczekaj - powiedział natychmiast i wstał razem ze mną. Nie zaczekałam. Ale zanim dotarłam do drzwi, odwróciłam się jeszcze do Daniela i zmierzyłam go łagodnym spojrzeniem.
- Będziemy nadal przyjaciółmi, dobrze?
I wyszłam, nie tyle z jadalni, a z budynku, bo miałam taką ochotę. Deszcz nie padał znów tak ulewnie jak wcześniej, krople spadały nierównomiernie i parami. Nie wiem co ja sobie myślałam wtedy, bardziej wtedy i najbardziej wtedy. Wyjęłam z kieszeni bluzy, z resztą tej samej, którą miałam na sobie pierwszej nocy, papierosa i niezapalonego wcisnęłam sobie między wargi. Usiadłam na starych schodach gdzieś w zapuszczonej części ośrodka i oparłam policzek na dłoni. Zamknęłam oczy i nie otworzyłam ich nawet gdy poczułam obok siebie czyjeś ciało. Pachniało znajomo. Daniel wydobył z kurtki małą zapalniczkę, po czym bez pytania przytknął ogień do mojego papierosa. Nasiąknięty wilgocią tytoń nie zapalił się. Wyciągnęłam go z ust, przez moment obracając w palcach.
- Zaraz mam trening - odparłam bardziej do siebie. Chłopak pokiwał w zamyśleniu głową.

<Daniel? (coś smuuutno się zrobiło, o nie ;u)>

Od Jackie CD Christiana - Cała ja

"O nieee..." - jęknęłam w duchu patrząc jak Chris idzie do naszej łazienki i wraca z moją szczoteczką do zębów. Kiedy Daniel zastanawiał się nad zadaniem dla niego wszystkie moje nerwy zgodnie skandowały "Powiedz, żeby mnie pocałował! Powiedz, żeby mnie pocałował!". To byłoby romantycznie nawet w obecności innych uczestników butli, jednak głupi Dan musiał wybrać czesanie i to na dodatek moich włosów, które w kontakcie ze szczotką, jak na złość, stawały się jeszcze bardziej sterczące. Kiedy Christian kucnął obok mnie ze szczoteczką w dłoni zerknęłam przelotnie na jego usta, wracając myślami do wyimaginowanego pocałunku. "Jack! To nie jest odpowiednia chwila! Ogarnij się i przestań myśleć o nim w ten sposób!" - skarciłam się w myślach przenosząc wzrok na jego oczy. I to był błąd. Karmelowa głębia znów pochłonęła mnie całkowicie sprawiając, że jeszcze trudniej było mi zebrać myśli.
- Odwróć się - nakazał miękko. "Jaki on ma cudowny głos..." - rozmarzyłam się, jednak zaraz dotarło do mnie znaczenie jego słów i wykonałam polecenie.
- Czyli warkocz, tak? - upewnił się. Był tak blisko, że czułam jego oddech na szyi. Przeklinając w myślach moją nienormalność i nierozgarnięcie emocjonalne zerknęłam w bok. Courtney włączyła już nagrywanie w swoim nowym telefonie.
- W warkoczu wyglądam okropnie - próbowałam się bronić, ale Dan kategorycznie stwierdził, że ma to być warkocz, więc nie miałam nic więcej do powiedzenia. Przeczesując moje włosy szczoteczką Chris zagarnął je do tyłu przypadkowo trącając palcami moją skroń. W pierwszej chwili miałam ochotę się roześmiać - na każdym skrawku ciała miałam łaskotki, ale zaraz potem poczułam jak skóra w tym miejscu pali mnie żywym ogniem, tak samo jak policzki.
- Pierwszy raz ktoś czesze mnie szczoteczką do zębów - przyznałam starając się ukryć zażenowanie. "Gdzie uciekła moja pewność siebie?! Może ktoś ją widział, albo co gorsza zabrał mi ją podstępnie". Zawsze napadały mnie idiotyczne myśli kiedy się stresowałam, więc i tym razem nie dziwiły mnie wcale pozbawione sensu przemyślenia.
- Nie słuchaj jej Chris - poradziła Courteny, tak żeby na nagraniu było to doskonale słyszalne - Ona robi to zawsze rano, jak myśli, że nikt nie patrzy. To cud, że nie myli szamponu z pastą do zębów.
- Bo ty, kochana masz doświadczenie w tej dziedzinie, prawda? - odgryzłam się.
- Koniec - stwierdził mój "fryzjer" zanim VV zdążyła poczęstować mnie ciętą ripostą.
- Nie wyglądasz wcale tak źle - stwierdził Daniel dobrodusznie, po czym mrugnął do Christiana, co dostrzegłam znów odwracając się przodem do koła.
- Teraz ty kręcisz - rzuciła Florence do Christiana, kiedy ten pośpiesznie wrócił na swoje miejsce. Zawsze myślałam, że prześladuje mnie wyjątkowy pech, ale teraz uświadomiłam sobie, że to chyba nigdy się nie zmieni. Szyjka butli zatrzymała się dokładnie na mnie.
- Zadanie - mruknęłam niepewnie, rzucając Chrisowi pytające spojrzenie.

Chris? (J wydaje się być zupełną wariatką, ale to tylko jej pochopne marzenia... Mam nadzieję, że do tego przywykniesz XD Z resztą powinna się po jakimś czasie ogarnąć).

Od Daniela CD Miko - Przyznanie się do błędu jest pierwszym krokiem do doskonałości

Rzadko jeździłem na oklep i już zdążyłem zapomnieć jak bardzo to lubię. Kiedy tylko Haven opuściła stajnię zabrałem Victora z pastwiska i zakładając mu jedynie ogłowie uciekłem, pozostawiając zabudowania klubu daleko za sobą. Wciąż poganiałem mojego konia, mając nadzieję, że uda nam się dogonić Miko. Nie wiedziałem w jaką stronę pojechała, więc jechałem jedynie przed siebie. Choć ten pomysł odnalezienia Miko był równie głupi jak wszystkie inne, które przyszły mi do głowy po kilkudziesięciu minutach postać dziewczyny na koniu wyłoniła się z pomiędzy drzew, a kiedy zbliżyłem się bardziej miałem już pewność, że to ONA. Uśmiechnąłem się zwalniając i zatrzymując się tuż obok niej.
- Chciałaś mi uciec? - zagadnąłem, unosząc brwi w geście zaskoczenia - Nie dam się tak łatwo spławić, nie martw się.
- Dziwię się, że twój koń nie chce do ciebie uciec - prychnęła, znów ruszając stępem przez las. Jechałem obok niej, nie mogąc przestać się uśmiechać mimo usilnych prób udawania zranionego jej słowami.
- Też jest świrem - wyjaśniłem, klepiąc spoconą po szaleńczym biegu szyję wałacha - Jesteśmy siebie warci.
- Już on wygląda na inteligentniejszego od ciebie - zaśmiała się.
- Cóż... Możliwe, że masz rację - wzruszyłem ramionami, również parskając śmiechem, który w porównaniu z jej uroczym chichotem wypadł wyjątkowo głupio.
- Co to było? Tam w stajni? - spytała po chwili milczenia.
- Nic istotnego - stwierdziłem lekceważąco - Czasami po prostu zapominam o lekach. Nic więcej.
- Nastraszyłeś mnie trochę - westchnęła, jednak zaraz potrząsnęła głową z wrednym uśmieszkiem - Udawajmy, że tego nie powiedziałam. Jesteś idiotą i nie obchodzi mnie zupełnie, to co się z tobą dzieje.
- Wolę pierwszą wersję - przyznałem, a po chwili namysłu zaproponowałem, że pokażę jej fajne miejsce. Jezioro za lasem, od drugiej strony otoczone stromymi klifami i malowniczymi skałami o tej porze roku było zupełnie wyjątkowym miejscem. Lubiłem tam jeździć żeby zebrać myśli i choć wiedziałem, że przy Miko nie będę mógł się skoncentrować i tak chciałem się tam znaleźć. Rozmawialiśmy przez jakiś czas, co wyglądało mniej więcej tak: "Hej Miko...", "Jesteś głupi, nie gadam z tobą!", ale mimo to miałem wrażenie, że dogadujemy się coraz lepiej. Polubiłem ją i nie miałem zamiaru odpuszczać tylko dlatego, że irytowała się kiedy tylko otwierałem usta. Zamilkliśmy kiedy przed nami rozciągnęło się jezioro.

Miko?

Od Christiana CD Jackie -Cała ja

Blair szybko uniosła oczy do góry patrząc na chłopaka, po czym lekko mrużąc powieki zmierzyła Adę, która w tym samym momencie spojrzała na nią. Blondynka odgarnęła zręcznie grzywkę z oczu i uśmiechnęła się najmilej jak umiała.
Daniel siedział wyszczerzony i cały zadowolony. Jak zwykle przez te kilka godzin odkąd go poznałem. Uwielbiam takich ludzi...
-Uuuu...- usłyszałem jak Courtney ze złośliwym uśmieszkiem i z tym samym wyrazem twarzy zwraca się w kierunku Blair.
-Teraz ja- w tej samej chwili wyrwał się Dan, porywając butelkę i zakręcając nią sprawnie- Sprawię, że moje magiczne zdolności uaktywnią się i wypadnie na ciebie, mój drogi współlokatorze- pokiwał głową z niewinnym wyrazem twarzy.
Uniosłem swoje oczy do góry, posyłając mu spojrzenie z „ogromnym” podziękowaniem i... nie wiem czy jest rzeczywiście jakimś magiem lub cudotwórcą, ale w jakiś sposób wypadło ostatkiem na mnie, omijając szczęśliwie Adę, która siedziała po mojej drugiej stronie.
-Mówiłem. Ja zawsze mam rację- pokiwał głową z dumą Daniel.
-Zapamiętam, uwierz. A teraz dawaj... zadanie- zdecydowałem się, unosząc brwi i prostując się.
-Na pewno tego chcesz? Bo nie wiem... może ucierpieć na tym druga osoba- mówiąc to, posłał przelotny uśmiech w stronę Jackie, która spięła się jeszcze bardziej i pytającym wyrazem twarzy wpatrywała się w chłopaka- Przydałoby się tej pani małe czesanie- wskazał głową na zdezorientowaną Jackie.
-Czy ja ci wyglądam na fryzjerkę?- pokręciłem przecząco głową.
-Nie, ale z tego co wiem masz młodszą siostrę, więc nie będzie problemu jeśli pięknie uczeszesz tą panią w warkocza szczoteczką do zębów...
-Jesteś nienormalny- roześmiałem się, próbując być przy tym całkowicie poważny. Cóż... nie wyszło.
-Muszę to nagrać. Nazwę to: Jackie czesana szczoteczką do zębów- Courtney przedstawiła nam swoją wyidealizowaną wizję.

Ada? Jackie? Blair? Ktokolwiek z imprezy.

Od Ellen CD Eliota - Nowy początek

Patrzyłam na niego jak na idiotę, którym zresztą był. Ale postanowiłam nie być aż tak straszna.
- Dziękuję za zaproszenie - powiedziałam to tak miłym głosem, że aż sama się przeraziłam. - Ale uwierz mi. Nie stać cię nawet na ekran tego telefonu. Tego modelu nie ma jeszcze w sprzedaży.
Wstałam i ruszyłam do wyjścia. Gdy tylko opuściłam stołówkę, skierowałam się do stajni. Czym prędzej osiodłałam Arystokratę i wsiadłam na niego, kierując się do lasu. Gdy tylko minęły mnie pierwsze drzewa, popędziłam go do cwału. Mogłabym tak jechać w nieskończoność, ale niestety, zobaczyłam przed sobą dwa konie stojące na środku ścieżki. Gwałtownie pociągnęłam za wodze ogiera, by wyhamował.
- Odbiło wam! - wrzasnęłam. Były to dwie dziewczyny. Jedna miała niebieskie włosy, a druga była blondynką. - Stać na środku ścieżki?! Jesteście aż takie głupie?! Mogłam w was wjechać! Zjeżdżać z drogi!
Nie odezwały się tylko przesunęły swoje konie bym mogła przejechać. Zrobiłam tak i dalej jechała już galopem, by uniknąć takich nieporozumień.

***

Po trzech godzinach męczenia mojego konia postanowiłam wrócić do ośrodka. Drogę powrotną pokonaliśmy w kłusie, by Arystokrata trochę ochłonął. Gdy podjechałam do stajni, zaczęłam rozsiodływać konia. Zobaczyłam że ten chłopak mi się przygląda.


<Elliot :3>

Od Miko CD Daniela - Przyznanie się do błędu jest pierwszym krokiem do doskonałości

Po chwili chłopak zaczął kaszleć, jakby się dusił. Przerażona wybiegłam z siodlarni i pobiegłam po kogoś. Przy boksie jednego z koni stał jakiś chłopak, więc poleciał mu by czym prędzej pobiegł do siodlarni i jakoś starał się uspokoić Daniela, a ja w tym czasie pobiegłam po pomoc. Wystrzeliłam ze stajni jak z procy, kątem oka dostrzegając zdezorientowanego Cezara. Zignorowałam go jednak i skierowałam się do najbliższej dla mnie osoby dorosłej. Była to Pani Smith.
- Miko, co się stało? - spytała widząc moją przerażoną twarz.
- Daniel.. w stajni... kaszel... - słowa wypływały z moich ust pomiędzy przerwami by zaczerpnąć tlenu.
Jednak tyle jej wystarczyło, by ruszyć biegiem w stronę budynku. Ja stałam tam jeszcze chwilę próbując się uspokoić. W końcu nie codziennie ktoś zaczyna się przy mnie dusić. Gdy moje serce zaczęło bić już spokojniej, ruszyłam do Cezara. Stał grzecznie przywiązany i wydawało się, że zasnął. Jednak gdy usłyszał kroki, postawił uszy i spojrzał na mnie. Od razu się ożywił. Pogłaskałam go i weszłam do stajni. Pani Smith stała z tyłu stajni razem z Danielem, a ten chłopak znowu był przy swoim koniu. Minęłam mojego "narzeczonego" i weszłam do siodlarni. Przewiesiłam ogłowie przez ramię. Do jednej ręki wzięłam czaprak i siodło, po czym wyszłam ze sprzętem.
- Pojadę do lasu - powiedziałam do pani Smith.
- Beze mnie? - spytał "przerażony" Daniel.
- Nie wsiadasz na konia! - zwróciła się do niego ostro, po czym łagodnie do mnie. - Dobrze, tylko uważaj i wróć zanim się ściemni.
- Dobrze.
Zostawiłam ich i wyszłam do Cezara. Założyłam mu czaprak, a na niego siodło. Następnie zdjęłam mu kantar, który przewiesiłam na poręczy i założyłam mu ogłowie. Przywiązałam wodze i wzięłam kantar, ruszając z nim do stajni. Zostawiłam go przy boksie mojego konia i wróciłam do niego. Wsiadłam i skierowałam go do lasu. Wjechałam galopem na ścieżkę i jechałam nią dość długo. Po pewnym czasie zwolniłam do stepa i dała ogierowi luźne wodze. Jechałam w ciszy, słuchając odgłosów natury, gdy dobiegł mnie odgłos kopyt.



<Danielu? Zauważyłam XD>

niedziela, 29 maja 2016

Od Jackie CD Courtney - Wyjazd rodzinny i jego wady

Po odstawieniu bagaży do pokoju i poznaniu osób z sąsiednich pokoi postanowiłam rozglądnąć się po kampusie. Uważnie podziwiałam każdy budynek, starając się zapamiętać każdą drogę. Zajrzałam na halę gdzie jakaś dziewczyna skakała na karym koniu przez przeszkody, a potem minęłam biuro w którym rozmawiałyśmy z panem Smithem. Mijając wejście do budynku kadry, ekskluzywnego jak chyba wszystko tutaj, prawie zderzyłam się z wychodzącą na zewnątrz kobietą.
- Jesteś nowa? - obrzuciła mnie lekceważącym spojrzeniem.
- Tak - warknęłam, nie zamierzając bawić się w grzeczną dziewczynką, którą przecież nigdy nie byłam i przepraszać za coś co nie było moją winą.
- Zameldowałaś się już? - zdała kolejne pytanie niecierpliwie bębniąc palcami w swój wielki i nadzwyczaj cienki telefon. Wyglądał jakby miał się złamać w jej dłoni. Zastanawiałam się czemu nie zostawi mnie w spokoju i nie załatwi swoich spraw, którymi najwyraźniej musiała się prędko zająć.
- Tak - odparłam, znowu cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
- Jestem Haven Smith - instruktorka wyścigów. Uważaj jak chodzisz i nie łam regulaminu - poradziła i oddaliła się energicznym krokiem w stronę stajni. Dostrzegłam jak podjeżdża pod nią wielki samochód, błyszczący w wieczornym słońcu przedzierającym się przez stalowe chmury zapowiadające deszcz z przyczepą do przewozu koni, również wyglądającą jak wyjęta z magazynu o motoryzacji. Z auta wyskoczył wysoki mężczyzna w marynarce, który po zdjęciu przeciwsłonecznych okularów przywitał się z Haven. Już miałam odejść, ale wtedy przy tamtej dwójce pojawił się Daniel krzycząc coś, czego z tej odległości nie mogłam rozszyfrować. Stwierdzając, że i tak nie mam nic lepszego do roboty podeszłam do nich przysłuchując się kłótni. Wyglądało na to, że w tym miejscu nigdy się one nie kończą.
- Może pan wrócić do samochodu i odjechać! - krzyknął Daniel zachrypniętym głosem - Victor nie jest na sprzedaż!
- Transakcja została już dokonana - głos Haven był stanowczy, ale pobrzmiewało w nim też znudzenie - Nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie Danny. Jeśli okaże się, że możesz znowu jeździć będziesz mógł pożyczać Fairy, albo Kiera.
- Nie chcę! - krzyknął z wyraźną rozpaczą - Czemu nie potrafisz tego zrozumieć, że wolę umrzeć niż zrezygnować z tego co kocham?
- Ja też nie chcę zrezygnować z tego co kocham Dan, a kocham ciebie, więc uszanuj moją decyzję i pogódź się z tym - powiedziała, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Zaczęło kropić, a kiedy łzy Haven spłynęły policzkach zmieszały się już z deszczem czyniąc je niezauważalnymi.
- Ale ty nie możesz tego zrobić! - Daniel dalej krzyczał chrypnąc coraz bardziej. Zaczął też oddychać ciężej i kaszleć, ale najwyraźniej nie zwracał na to uwagi - Vic to nie jest jakiś tam koń! Nie możesz go tak po prostu sprzedać! Czy... Czy nie widzisz, jakie to wszystko jest bezsensowne?
- Mam pójść go przygotować? - spytał wyraźnie zirytowany mężczyzna, który dotychczas, jak ja, jedynie przysłuchiwał się dramatycznej wymianie zdań.
- Oczywiście - Haven skinęła uprzejmie - Zaraz przyjdę panu pomóc.
- Nie pomożesz mu bo Victor nigdzie nie jedzie! - krzyczał Daniel, choć coraz trudniej było go zrozumieć przez kaszel.
- Uspokój się i idź zażyć leki - poradziła mu chłodno Haven. Domyśliłam się, że musi być jego matką, ale dalej nie rozumiałam o co chodzi. W końcu stwierdziłam, że sprzedaż nie jest moją sprawą i powinnam zostawić ich samych, więc udałam się na jadalnię z zamiarem dowiedzenia się czegoś na temat Daniela. Uciekając od wielkich kropli, powoli zamieniających się w grad weszłam do świetlicy. W zalanym żółtawym światłem pomieszczeniu dostrzegłam jedynie Blair, siedzącą na kanapie przy kominku z książką na kolanach.
- Hej - usiadłam obok niej i uśmiechnęłam się szeroko - Co jest z Danielem nie tak?
- Och absolutnie wszystko - zaśmiała się, ale widząc mój poważny wyraz twarzy dodała - Ma astmę jeśli o to ci chodzi. No, a poza tym całkiem możliwe, że coś w jego mózgu działa do tyłu, bo jak inaczej wytłumaczyć jego głupotę?
Już chciałam jej powiedzieć co się stało przed stajnią, ale wtedy do świetlicy wpadła zdyszana Ada. Po jej blond włosach ściekały deszczowe krople, a przemoczona bluza pociemniała znacznie.
- Chodźcie szybko! - zawołała, a choć znałam ją krótko byłam zaskoczona, że potrafi wydobyć z siebie tak głośny dźwięk - Daniel miał atak i jedzie do szpitala!

Ada? Blair? (Opowiadanie wyszło do kitu, ale jakoś tak nie potrafiłam tego dobrze opisać...)
P.S. Tak w ogóle to ten tytuł zupełnie już nie pasuje do akcji XD

Od Daniela CD Miko - Przyznanie się do błędu jest pierwszym krokiem do doskonałości

- Cześć piękna - przywitałem się, przytrzymując dla niej bramę. Oklepane słowa, które z pewnością słyszała już nie raz i w zestawieniu z moim firmowym uśmieszkiem mówiącym "będę cię podrywał bez względu na to, co o tym myślisz" musiały wywoływać u niej odruchy wymiotne.
- Policz dobrze ile dziewczyn powitałeś już takimi słowami - poradziła, energicznym krokiem oddalając się ode mnie przy akompaniamencie stukotu kopyt jej konia. Też był ładny, ale nawet w połowie nie tak, jak ona. Powiedziałbym jej o tym gdyby nie niestosowność porównywania dziewczyny do konia. Moje myśli jak zwykle były idiotyczne, ale usprawiedliwiałem to jej obecnością. Jej piękno było całkowicie oryginalne i w dziwny sposób przyciągało mnie do niej. Pośpiesznie zamknąłem bramkę na paddock i dogoniłem ją.
- Jesteś pierwsza - oznajmiłem z nieukrywaną dumą, dziękując sobie w duchu, że nie odezwałem się tak do Blair, albo Ady i mogę nie kłamać z całkowicie czystym sumieniem.
- Nie wierzę ci - pokręciła głową z rozbawieniem.
- To straszne! - położyłem dłoń na piersi udając skrajną rozpacz - Cóż... Nie mam nic więcej poza słowami, więc to one muszą ci wystarczyć.
- Najwyraźniej nie wystarczają - zauważyła, rzucając mi nieco pogardliwe spojrzenie - Wyglądasz na chłopaka, który bez skrupułów podrywa każdą i nie przeszkadzałoby mu właściwie posiadanie dwóch dziewczyn.
- To aż tak widać? - zdziwiłem się, znów udając aktora - Nie sądziłem, że tak szybko odkryjesz mój harem.
- Nie udawaj zabawnego bo ci nie wychodzi - prychnęła, przywiązując swojego konia przy koniowiązie i nie zwracając na mnie uwagi ruszyła do siodlarni. Oczywiście poszedłem za nią.
- Zanim się oświadczę powinienem przynajmniej znać twoje imię - poruszyłem zabawnie brwiami.
- Miko, ale nie oświadczaj się proszę - posłała mi słaby uśmiech.
- Nie wiem czy będę w stanie się powstrzymać - uśmiechnąłem się szeroko - Zanim spytasz... Mam na imię Daniel.
- Wcale nie chciałam tego wiedzieć - stwierdziła zabierając sprzęt swojego wierzchowca czyli Cezara, czego dowiedziałem się z plakietki nad wieszakiem na siodło.
- Ale już wiesz - odparłem zadowolony z siebie, bez konkretnego powodu - To jak? Wyjdziesz za mnie, Miko?
- Nie.
Już miałem zamiar, ciągnąc naszą bezsensowną scenkę, zacząć przekonywać ją do tego, że popełnia życiowy błąd, ale zaniosłem się niepohamowanym kaszlem. Z zaskoczeniem poczułem smak astmatycznej flegmy w ustach. W sumie nie powinienem dziwić się częstymi atakami, w końcu właśnie to zapowiedział mi doktor. Czując pieczenie w płucach, bezlitośnie szarganych kaszlem, po raz kolejny uświadomiłem sobie, że z końcem lata, tak jak mi przepowiedziano umrę.

Miko? (Daniel to idiota XD)

Od Courtney C.D. Andrew - Możesz zacząć wszystko jeszcze raz

– Po prostu nie chcę cię więcej widzieć przy moim ulubionym koniu, zrozumiałeś, ciołku? – spytałam spokojnym tonem, a na końcu uśmiechnęłam się słodko. 
– Dobrze, już nie zbliżę się do twojego ulubionego konika, dziewczyneczko – zironizował.
– No ja myślę.
Chłopak parsknął śmiechem, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem.
– Rozpuszczony bachor – mruknął pod nosem ruszając powoli w kierunku wyjścia.
– "Rozpuszczony bachor" ma bardzo dobry słuch – odparłam.
– Cieszę się! – rzucił nawet nie racząc się do mnie odwrócić.
– I bardzo dobrze! 
Na chwilę odwrócił się, a na jego twarzy ujrzałam wyraz zdziwienia pomieszany z niedowierzaniem i niesmakiem. Jego wzrok sam zdawał się mówić "co za idiotka". Kiedy wychodził ze stajni pokazałam mu jeszcze środkowy palec, którego paznokieć był idealnie pomalowany bordowym lakierem. Miałam szczerą nadzieję, że ten frajer zauważył moje "pożegnanie".
    Odwróciłam się na pięcie i pogłaskałam siwą klacz. Następnie otworzyłam boks i weszłam do środka. Nike zrobiła krok w prawo, umożliwiając mi tym samym dostanie się do szczotek, które wcześniej zostawiłam w wiaderku pod ścianą. Wyciągnęłam je i zaczęłam dokładnie czyścić jasną sierść konia, który najwyraźniej wytarzał się przed chwilą i przyczepiły się do niego trociny. Nagle usłyszałam czyiś głos dochodzący z jednego z boksów. 
– Czemu tak na niego nawrzeszczałaś? 
Podniosłam głowę i zobaczyłam dziewczynę o jasnych blond włosach spiętych w kucyka. Stała w boksie na przeciwko, czyszcząc swojego konia. 
– Skoro podsłuchujesz to chyba powinnaś wiedzieć. – Odrzuciłam do tyłu czerwone loki. 
– Nie podsłuchiwałam, tylko słyszałam – poprawiła mnie. –To różnica. 
– Mała.
– To co, miałam wyjść ze stajni kiedy tylko zaczęliście rozmawiać? 
– Na przykład – pokiwałam głową z uznaniem. 
Przewróciła oczami.
– Odchodzisz od tematu. 
– Ale ty jesteś wścibska – stwierdziłam wracając do czyszczenia klaczy i udając, że w ogóle mnie nie obchodzi ta dziewucha. 
– Przecież on nic takiego nie zrobił – drążyła temat ignorując moją wypowiedź.
Przestałam czyścić Nike.
– Oczywiście, że zrobił. Jeśli chcesz, możesz pozwalać innym głaskać twojego konia - to nie moja sprawa. Najwyżej nabierze jakichś złych nawyków. Niech go sobie ludzie karmią - najwyżej go czymś zatrują. Niech sobie na nim jeździ każdy kto chce - najwyżej nie będzie się potem nadawał na zawody, a jedynie do rekreacji. To twoja sprawa, ale ja dbam o moje konie, a zwłaszcza o nią – to powiedziawszy wskazałam palcem Nike. 
– Moim zdaniem przesadzasz – blondynka wzruszyła ramionami.
– Twoje zdanie...mnie nie obchodzi – odparłam rozkładając ręce. 
    Chwilę później dziewczyna najwyraźniej stwierdziła, że nie ma sensu dłużej tu siedzieć i wyprowadziła swoją szkapę na zewnątrz. Ja natomiast w spokoju osiodłałam Nike, założyłam toczek, chwyciłam palcat i wyprowadziłam ją przed stajnię. 
"Czas na kolejny trening" - pomyślałam rozglądając się w poszukiwaniu osób z którymi miałam dzisiaj trenować.

Od Daniela CD Ady - Nie dać się złapać

Im dłużej powtarzałem sobie, że zbyt się pośpieszyłem i zwyczajnie nie powinienem próbować pocałować jej wtedy, tym bardziej wszystko wydawało mi się beznadziejne. Jeśli teraz nie chciała mojego pocałunku to prawdopodobnie nigdy tego nie zapragnie bo wie przecież jak mało czasu mi pozostało, więc bez problemu może uargumentować sobie mój pośpiech. To prawda, że zachowałem się jak idiota, ale przecież nie był to pierwszy raz. Bezsensowny pośpiech w postępującej relacji z Adą w porównaniu z jej chłodną racjonalnością, jak mi się zdawało, akcentował jedynie moją głupotę. Ada była zbyt delikatna, zbyt ulotna, żeby marzenie pocałunku tlące się we mnie słabym ogniem mogło wydawać się realne. Teraz wiedziałem, że jeśli chciałbym pokazać tej dziewczynie moje uczucia do niej potrzebowałbym dużo czasu. Ponieważ jednak zdawałem sobie sprawę z nieubłaganie zbliżającego się końca, postanowiłem nie odpuszczać, nawet gdyby miała ochotę odtrącić mnie miliony razy, wciąż od nowa zawodząc moje złudne nadzieje.
- Przepraszam - to było pierwsze słowo które wypłynęło z moich ust kiedy usiadłem na przeciwko niej przy śniadaniu, z którego po raz kolejny zrezygnowałem zastępując je jedynie kubkiem kawy - Nie powinienem był robić tego co zrobiłem, ale z drugiej strony powinnaś wiedzieć, że jesteś absolutnie wyjątkową osobą i zdaję sobie z tego sprawę bez względu na to, czy dasz się pocałować, czy nie.
- Nie wracajmy do tego - bąknęła wbijając wzrok w talerz.
- Bardzo bym chciał kochana, ale nawet gdybym się starał nie mogę - wyznałem, bawiąc się uchwytem kubka - Myślami zawsze będę wracał do momentu kiedy nasze twarze dzieliły centymetry, nawet jeśli nie masz na to ochoty.
- To będą tylko myśli - westchnęła, wciąż unikając mojego spojrzenia.
- Tylko myśli - powtórzyłem powoli, przyswajając sobie znaczenie tych słów - A czemu nie dasz mi zrealizować tych myśli, tych marzeń? Nie chcę cię popędzać, chociaż oboje wiemy, że nie dużo czasu nam pozostało. Chcę tylko wiedzieć co takiego we mnie sprawiło, że wyszłaś wtedy z pokoju. Wyjaśnij mi to, proszę.
Przez dłuższą chwilę milczała, wodząc palcem wskazującym po słojach drewna z którego zrobiono stoły.
- Cokolwiek powiesz i tak będę się starał budować naszą przyjaźń i dążyć w nieznanym nam kierunku, który równie dobrze może zaprowadzić nas donikąd, jak i do zupełnie nowego i niesamowitego miejsca. Pomyśl o tym.
Dalej nie odezwała się ani słowem i zdawało się, że ignoruje moje słowa. Wiedziałem jednak, że słyszy je wyraźnie i myśli nad tym co mam jej do powiedzenia.
- Nie zasługuję na odpowiedź - przyznałem, dopijając kawę i połykając przy tym porcję tabletek - Nie zasługuję na żadne twoje słowo i doskonale o tym wiem, ale nie dam się odtrącić bo zależy mi na tobie, a ja nie rezygnuję z czegoś na czym mi zależy. Będę więc czekał na to co powiesz.

Ada? Czy Daniel doczeka się odpowiedzi?

Od Ellie C.D. Olivera - Kto rano wstaje, temu...

Siedziałam sobie w stajni, w boksie Pistache’a, po prostu patrząc na mojego ogiera – wyczyściłam go już piętnaście minut wcześniej, a że nie miałam nic innego do roboty, po prostu nudziłam się, siedząc w tym miejscu. Zapewne poszłabym do mojego przyjaciela, Elliota, ale pewnie jeszcze śpi. A dlaczego ja nie śpię? Nie wiem, obudziłam się wpół do piątej, a od tamtej pory nie mogłam zasnąć. 
Odwróciłam się na dźwięk kogoś wchodzącego do stajni. O tej porze? Postać ta okazała się być chłopakiem wprowadzającym swego konia. Zabrał się do pielęgnacji swojego zwierzaka, a ja przypatrywałam się temu przez chwilę.
- Nie sądziłam, że ktoś może być w stajni tak wcześnie. – zwróciłam się do chłopaka, uśmiechając się lekko. Odwrócił się w moją stronę, na chwilę przerywając pracę.
- Mógłbym powiedzieć to samo. – odpowiedział z rozbawieniem. 
- Swoją drogą, jestem Ellie. – podeszłam do niego i wyciągnęłam ku niemu dłoń, którą uścisnął.
- Oliver, miło mi. – przedstawił się.
- Nie mieszkasz przypadkiem z Elliotem w pokoju? – zapytałam, przypominając coś sobie.
- Tak, znasz go? 
- Mhm… To mój dobry przyjaciel, raz mi coś o tobie wspominał. – przyznałam.
- Mam nadzieję, że w pozytywnym sensie. – zaśmiał się Oliver.
- Nie, po prostu mówił, że jest z tobą w pokoju. – wytłumaczyłam z uśmiechem. – Co powiesz na małe wyścigi przełajowe? – zaproponowałam.

<Oliver? To propozycja nie do odrzucenia!>

Od Andrew C.D. Amandy - Coś się kończy, coś się zaczyna

Dziewczyna przytaknęła głową, a ja rozstawiłem przeszkody. Jej koń całkiem nieźle skakał. Gdy skończyła mały trening, podszedłem do niej.
- Może wybierzemy się w teren?- zaproponowałem.
- Możemy?- spytała.
- Oj daj spokój. Nikt nawet nie zauważy, że nas nie ma- próbowałem ją jakoś namówić.
Dziewczyna, trochę niepewnie, zgodziła się. Osiodłałem Drake’a i wyruszyliśmy. Zapowiadał się dzisiaj całkiem ładny dzień. Na dodatek, z tego co rano widziałem, było około trzydziestu stopni. Dojechaliśmy do małego lasku i trzymaliśmy się ścieżki. Mimo, że byłem tu dopiero od kilku dni i znałem co nieco tereny, to na razie wolałem się sam nigdzie nie zapuszczać. Gdy przejechaliśmy przez mostek, zatrzymaliśmy się przy strumieniu. Korony drzew dawały duży cień, ukojenie od słońca. Jeździłem na pewniaka, bez kasku czy toczka. Jak dobrze, że rano zdecydowałem się założyć spodenki i szarą bokserkę. Zsiedliśmy z koni i daliśmy się im napić, a sami usiedliśmy pod drzewem. Mimo chłodu drzew, nadal odczuwalne było ciepło słońca. Kucnąłem przy brzegu, ochlapując sobie twarz wodą. Amandzie chyba zebrało się na żarty, bo po chwili siedziałem tam cały. Na dodatek mokry. Blondynka zaczęła się głośno śmiać. Spojrzałem na nią z przekąsem, już knując plan zemsty. 
- Zaraz nie będzie ci tak do śmiechu- uniosłem lekko jeden kącik ust, wstając.
- Ooo nie, nie zrobisz tego- zaczęła powoli się cofać. 
- Jesteś pewna?- spytałem i podbiegłem do niej, łapiąc ją w talii i przerzucając sobie przez ramie.
Moim celem stała się woda, w której po chwili oboje wylądowaliśmy. Tym razem nie tylko ja byłem cały mokry.

<Amanda? U mnie też słabo ;< >

Od Alexandry C.D. Aarona - Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości

Westchnęłam i spojrzałam na karosza pasącego się na łące. Chciałam opowiedzieć mu o wypadku, zawsze musiałam sobie z tym radzić sama, a teraz miałam okazje komuś się wygadać. Wyjełam telefon i odszukałam w czeluściach internetu film z ostatnich zawodów. Podałam chłopakowi komórkę. 
-Ponad rok temu na tydzień przed planowanym dołączeniem do akademii, pojechałam na zawody...-Mówiłam równo z lecącym filmem. Słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.
-...Jechałam na Montrealu, na ostatniej przeszkodzie miałam wypadek. Ogier złamał dwie nogi przez co trzeba było go uśpić. Ja byłam dwa tygodnie w śpiączce, potem obudziłem się i usłyszałam diagnozę, że mam uszkodzony kręgosłup. Lekarze nie wiedzieli, czy w ogóle będę chodzić, nie mówiąc tu nawet o jezdziectwie. Znalazł się jednak Doktor, który zgodził się przeprowadzić operacje. Było pięćdziesiąt procent szans, że przeżyję, na szczęście wszystko się udało. Rehabilitacja i powrót do prawie pełnej sprawności zajął mi pół roku. W tym czasie w stadninie ciotki pojawił się nowy koń.-Uśmiechnęłam się lekko zerkając na Dark Angel'a. - Nie tolerował większość osób, a ja byłam nim zafascynowana. Wiele godzin spędzałam na jego pastwisku po prostu mu się przyglądając. Ciotka, któregoś wieczoru powiedziała, że chce go sprzedać, bo nie ma kto się nim zajmować. Zaoferowałan, że ja będę to robić. Ona natomiast zapytał, kto będzie jeździć, bo ja przecież przysięgłam, że na konia więcej nie wsiądę. Zdenerwowana wyszłam z domu i ruszyłam do stajni. Wyprowadziłam najspokojniejszą klacz, wyczyściłam ją, osiodłałam i wyprowadziłam na ujeżdżalnie. Wsiadłam pełna obaw, jednak po parunastu minutach spokojnie galopowałam i skoczyłam wtedy nawet małego krzyżaka. Możesz się że mnie śmiać, ale nigdy wcześniej czterdziesto centymetrowa przeszkodą nie sprawiła, że cieszyłam się jak małe dziecko. Wtedy zrozumiałam, że ciotka robiła to specjalnie, żebym wróciła. Zaczęłam wracać do jazdy i łapać więź z Angel'em. Kiedy zaczęłam na nim jeździć odkryłam, że cross to jego żywioł. Powoli wracałam do dawnej formy. Kilka razy spadłam i potrafiłam nie wsiadać tydzień bo się bałam. Bałam się o siebie, ale i o wałacha, że może się z nim stać to co z Montreal'em. Wtedy przyszedł list, że w akademii nadal jest dla mnie miejsce. -Skończyłam swój monolog i spojrzałam na Aarona. W czasie kiedy mówiłam kilkukrotnie odtwarzał film. Chłopak milczał wpatrując się na zmianę w telefon i na mnie. 
-Co? Niewiarygodne, że po takim wypadku jeszcze tu z tobą siedzę. Wiele razy oglądałam ten filmik zdając sobie sprawę, ile dzieliło mnie od śmierci. Ratownicy ledwo mnie wtedy odratowali.-Dodałam, a po policzku popłyneło kilka łez, zanim chłopak je zobaczył wstałam i podeszłam do wałacha, który przestał na chwilę jeść. Pogłaskałam karosza po chrapać. Starłam wierzchem dłoni łzy, a obok mnie bezszelestnie pojawił się Aaron.
Aaron

Od Olivera - Kto rano wstaje, temu...

Obudziłem się wcześnie rano. Mój współlokator jeszcze spał. Wyjrzałem przez nieduże okno w naszej sypialni. Słońce dopiero wschodziło. Niebo wyglądało przepięknie. Przybierało różową barwę.
Udałem się do łazienki. Szybkie mycie i przebranie się. Zrezygnowałem ze śniadania i wyszedłem się przejść. Spojrzałem na mojego konia, leniwie pasącego się na pastwisku.
-Hey!-zawołałem go. Od razu podniósł głowę i zastrzygł uszami. Już po chwili biegł do mnie szybkim galopem. Zaśmiałem się pod nosem.-Uważaj stary, bo kiedyś nie wyhamujesz.
Przez chwilę ogarnęło mnie cudowne uczucie, dziwna błogość. Bowiem mój koń był czysty! Wszystko jednak uciekło, gdy Hey się odwrócił. Cała lewa strona z błota. Calutka. Westchnąłem cicho i zabrałem konia z pastwiska. Skierowaliśmy się do stajni. Zaprowadziłem go do boksu, a sam poszedłem po szczotki.
Już po chwili starałem się wyczyścić brudną i sklejoną błotem sierść, co szło dość opornie.
-Nie sądziłam, że ktoś może być w stajni tak wcześnie-usłyszałem za sobą kobiecy głos.

<Jakaś dziewczyna chciałaby odpowiedzieć?>

Od Aarona C.D. Alexandry - Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości

Puściliśmy konie luzem. Pogoda była przepiękna, zapowiadało się ciepłe popołudnie.
- Nie boisz się jeździć na nim w teren? - spytałem siadając w cieniu drzewa.
- Nie, czemu miałabym się bać?
- Myślałem, że.. No wiesz.. Macie problemy z zaufaniem, ale widzę, że sobie dobrze radzicie... Alexandro.. O co chodzi? Chciałbym Wam pomóc, ale jak nie znam sytuacji to... Przykro mi, ale nie zdziałam zbyt wiele...
Naprawdę chciałem pomóc, samą Alexandrę lubiłem. Nie cierpię jak widzę, że ktoś boi się swojego wierzchowca, a w tej sytuacji czułem się bezsilny.

<Alexandro?>

Od Amandy C.D. Andrew - Coś się kończ coś się zaczyna

Spojrzałam na chłopaka i westchnęłam w duchu.
-Tak samo jak ja za nim-odparłam chłodno. Andrew uniósł brew.
-Kłopoty rodzinne?
-W sumie to nie. Po prostu...jakoś się nie dogaduję z rodzicami-powiedziała, po chwili zastanowienia. Chłopak kiwnął głową i zamilkł, tak samo jak ja. Pogłaskałam Hackera po miękkich chrapach, a on cicho parsknął. W mojej głowie narodził się pomysł, by trochę rozruszać mojego ogiera.-Dziękuję za pomoc, ale muszę lecieć. To znaczy, chcę zrobić mały trening Hackerowi.
Uśmiechnęłam się do chłopaka i wzięłam konia z pastwiska, po czym zaprowadziłam go do stajni. Tam szybko go przeczesałam i osiodłałam.
Halę widać było już z daleka. Założyłam toczek i wsiadłam na mojego wierzchowca. Już na miejscu przejechałam stępem parę okrążeń, by koń mógł się rozgrzać i pogoniłam go do kłusa. Jak zwykle wszystko robił perfekcyjnie. Docisnęłam łydki i Hacker ruszył galopem. Nakierowałam go na jedną z przeszkód. Przeskoczył i to z niemałym zapasem.
-Może ustawić ci ich więcej?-usłyszałam znajomy mi już głos. W drzwiach hali stał Andrew.

<Andrew? Wybacz, że taki gniot, ale nie miałam pomysłu ;-;>

Od Elliota C.D. Clarissy

Mary Jane aż rwała się do biegu, gdy zobaczyła, że koń mojej towarzyszki już pomknął przodem. Poklepałem ją po szyi i dałem znak, by przeszła do galopu. Jako, że dawno nie pozwalałem jej na tak szybki bieg, pędziła jak strzała i już, już powoli doganiała Prince’a, gdy przed ogierem przebiegło jakieś zwierzę, chyba coś podobnego do jelenia, które spłoszyło zwierzę. Koń wierzgnął gwałtownie, a May – nie spodziewając się takiego obrotu sytuacji – została wyrzucona z siodła przed siebie. Zatrzymałem Mary, po czym zeskoczyłem z niej i pobiegłem do mojej towarzyszki, która leżała w bezruchu na leśnej ścieżce. Przykucnąłem i potrząsnąłem nią za ramiona, chcąc sprawdzić jej przytomność.
- Clarissa? – zapytałem głośno. – Słyszysz mnie?
Dziewczyna poruszyła się, a po chwili otworzyła oczy. Pomogłem jej się powoli podnieść do siadu, po czym kucnąłem naprzeciwko niej.
- Coś ci się stało? Jakieś zwierzę spłoszyło Prince’a i dlatego spadłaś.
- Wszystko mnie boli. – jęknęła.
- Nie masz nic złamanego?
- Chyba nie, nie wiem.
- Wydaje mi się, że jesteś po prostu poobijana, to dobrze, że to nic poważniejszego. – stwierdziłem. Wstałem i wyciągnąłem do niej rękę, by pomóc jej się podnieść. Obróciliśmy się, by namierzyć wzrokiem nasze konie. Prince właśnie szedł w naszym kierunku, jak gdyby z poczuciem winy, że z niego spadła May, a Mary Jane stała tam, gdzie ją zostawiłem. Zawołałem moją klacz, a ona ruszyła się z miejsca i pokłusowała do nas.
- Będziesz w stanie dalej jechać czy powinniśmy zrobić sobie przerwę albo wrócić do ośrodka? – zapytałem z troską w głosie.

Clarissa? ^^

Od Elliota C.D. Ellen - Nowy początek

Kobiety. Czy one zawsze robią takie cyrki? Westchnąłem i opierając podbródek na dłoniach, wgapiłem się w rozbity telefon. Dobra, nawet jeśli to jej wina… A może moja? Nie wiem w końcu, fakty zaczynają mi się mieszać. Wpadła na mnie, bo była zapatrzona w swoją komórkę, ale i ja szedłem z głową w chmurach. Kto jest winny? Albo my oboje, albo nikt. Serce mówiło mi, żebym ją olał i nie przejmował się jej osobą, ale mózg, jak zwykle, musiał popsuć moje plany. Pomyślałem, że robienie sobie wrogów – tym bardziej po niespełna dwóch tygodniach pobytu w ośrodku – nie ma najmniejszego sensu. Chciałem jakoś nas pogodzić, a przynajmniej załagodzić spór, by nie musieć znosić rzeczy tego typu przez może nawet następne parę lat. 
Wyciągnąłem z kieszeni zgięty w pół kawałek nie zapisanego papieru, a od osoby obok pożyczyłem ołówek. Napisałem na karteczce następującą wiadomość:
„Dzisiaj, godzina 19:30, świetlica. ~x”
Złożyłem wiadomość i, wychodząc ze stołówki, dałem go tej jej współlokatorce, by go przekazała swojej koleżance bez podawania imienia nadawcy. Od razu udałem się w stronę miejsca spotkania, a po przybyciu usiadłem przy jednym ze stołów. Nie czekałem zbyt długo, gdyż już właściwie były dwie minuty po ustalonej godzinie, gdy do środka weszła dziewczyna. Zorientowawszy się, że to ja na nią czekałem, przewróciła oczami i usiadła naprzeciwko, patrząc na mnie wyczekująco. Moja duma nakazywała mi nie przepraszać, skoro wina była obopólna, ale postanowiłem być nieco pokorniejszy.
- Słuchaj. – zacząłem. – Nie umiem załatwiać takich spraw w cztery oczy, nie umiem w ogóle rozmawiać z ludźmi. Ale… - przerwałem na chwilę – Naprawdę przepraszam za ten dzisiejszy incydent. Kurna, pokryłbym koszty tego twojego telefonu, ale uwierz mi, jestem totalnie spłukany. Przyjmij moje szczere przeprosiny… No i zapraszam cię na ciasto w tamtej kawiarence na mieście, przy najbliższej okazji. – co powiedziane, to powiedziane. Teraz na pewno nie starczy mi na kupno nowych prochów… Ale cóż, nieważne, przeprosiny to przeprosiny. – Co ty na to?

<Ellen? Nie warto robić sobie wrogów xd>

sobota, 28 maja 2016

Od Ady -Nie zawsze

Schyliłam się po deskorolkę leżącą pod moimi stopami i obejrzałam się na trzy dziewczyny pogrążone w głośnej rozmowie. Garbiąc się podeszłam dziwnym, opieszałym krokiem do drzwi naszego pokoju, ale zanim nacisnęłam klamkę, zerknęłam na duże lustro wiszące na ścianie. Codziennie witała mnie w nim ta sama, biała postać z podkrążonymi oczami o dalekim, beznamiętnym spojrzeniu. Zastanawiałam się wtedy, czy faktycznie wyglądałam jak ktoś, kto tylko zwyczajnie pogubił drogi. Bo nie tak siebie zapamiętałam.
- Wychodzisz? - zapytała Blair podniesionym głosem i uświadomiłam sobie, że była czymś zmartwiona.
- Tak - odparłam, nie odrywając wzroku od lustra, jakby było odpowiedzią na niezadane pytania.
- Po co? - odezwała się ciepło Maja. Mimo, że jej ton należał do tych zatroskanych i dbających o czyjąś dolę, zirytował mnie. Oblizałam spierzchnięte usta, przesuwając oczy na współlokatorki.
- Chcę zapalić - oświadczyłam niedbale i wzruszyłam ramionami, bo nie miało to znaczenia, serio. Nie miałam im za złe, że się o mnie martwiły, ponieważ na dobrą sprawę każdy to robił, ale byłam dorosła. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz, kiedy dziewczyny odpuściły dalsze pytania. Wewnątrz powietrze było duszne albo tylko mi się to wydawało. Do bram klubu prowadziła asfaltowa, zadbana droga wysadzana po obu stronach przekwitłymi już kwiatami. Najwyraźniej zapomniałam o własnych słowach, bo nie wyjęłam z kieszeni napoczętej paczki papierosów, a postawiłam zużytą, brzydką deskorolkę na ziemi. Łatwo przywiązywałam się do rzeczy, osób, sytuacji i to chyba były błędy. Stanęłam na wypłowiałym drewnie i odepchnęłam się jedną nogą od asfaltu. Kółka toczyły się gładko do przodu. Może jednak stare rzeczy są w porządku. Teraz czy w takim razie dom był dobry? Parę metrów przede mną pojawiła szczupła sylwetka jakiejś dziewczyny. Stała za blisko, żeby mnie nie zobaczyć. Nagle po prostu zatrzymałam się, potem usłyszałam jej głos.
- Jak masz na imię?
Mogłam się jej przyjrzeć, ale zamiast tego beznamiętnie zapatrzyłam się w niebo, jakbym nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Dziewczynie milczenie musiało obrzydnąć.
- Jak się nazywasz? - spytała już bardziej zniecierpliwiona.
- Ada - odpowiedziałam po chwili wahania. Spojrzałam jej w oczy.

<ktoś?>

Od Amandy CD Andrew - Coś się kończy, coś się zaczyna

-Ta woda jest okropnie zimna!-krzyknęłam, udając obrażoną. Tak naprawdę sytuacja była bardzo zabawna i duchu pękałam ze śmiechu.
-Oj, nie przesadzaj.
Wyszłam ze strumyczka i wycisnęłam końcówkę bluzki. Byłam cała mokra. Począwszy od włosów i skończywszy na butach. Na całe szczęście słońce grzało niemiłosiernie, więc liczyłam na szybkie wyschnięcie. Spojrzałam na Hackera, pasącego się w cieniu. Po chwili przeniosłam wzrok na ogiera należącego do chłopaka. Smukłe i długie nogi, umięśniony zad i prosta szyja, nadająca dostojności. Od razu rozpoznałam w nim achał-tekina.
Podeszłam do niego i wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Niepewnie musnął mnie chrapami. Hacker cicho zarżał, gdy zauważył, że poświęcam uwagę innemu koniowi.
-Dlaczego postawiłeś na akurat tę rasę?-pytanie skierowałam do Andrew. Byłam bardzo ciekawa. Ostatnio tak rzadko spotykałam achał-tekiny, a to takie piękne konie i jakże eleganckie konie.

<Andrew?>

Od Jackie CD Courtney - Cała ja

Courtney nachyliła się nad naszą butlą, którą w nierównym kółku otaczali wszyscy uczestnicy gry. Właściwie butla leżała najbliżej mnie, ale nie chciało mi się chociażby ruszyć dużym palcem u stopy, a co dopiero sięgać do pokaźnej szyjki butli. Byłam już w piżamie, a żeby w krótkich i co chyba najważniejsze obciachowych spodenkach w owieczki nie było mi zimno przykryłam się kołdrą, otulając tak ciasno, jakbym próbowała zamienić się w burito. W takiej pozycji było mi zdecydowanie zbyt wygodnie żeby ruszyć cię choćby o milimetr, więc z satysfakcją patrzyłam na VV sięgającą po butlę.
- Cześć!
Drzwi do pokoju otworzyły się, prawie potrącając siedzącą przy nich Victorię, a w nich pojawił się najprzystojniejszy chłopak jakiego w życiu widziałam. Był wysoki, a biała koszulka, którą miał na sobie podkreślała imponujące mięśnie. Grzywka jego blond włosów pod którą dostrzegłam hipnotyzująco karmelowe oczy, sterczała na wszystkie strony jakby w brew jakiejkolwiek grawitacji. Uśmiechnął się szeroko, sprawiając, że natychmiast zrobiło mi się gorąco. Zsunęłam z siebie nieco kołdrę, czując, że gdyby nie to szybko upiekłabym się jak prawdziwe burito. Teraz nie zwracałam nawet uwagi na owieczkową piżamę, liczył się jedynie jego uśmiech.
- Jestem Christian, nowy współlokator Daniela, który napisał do mnie o grze grożąc, że jeśli się nie zjawię poćwiartuje mnie na kawałki, a ja naprawdę chciałbym żyć dalej w całości. Nie miałem wyboru - oznajmił, mrugając do Wooda, który odwzajemnił uśmiech, chowając komórkę do kieszeni - Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie - zaprzeczyłam gwałtownie zanim ktokolwiek inny zdołał się odezwać. Spojrzał na mnie z irytującą mieszanką politowania i rozbawienia, która jak skuteczny barwnik wywołała palące rumieńce na moich policzkach.
- Zignoruj ją - poradziła Courtney, która oczywiście musiała zwrócić uwagę na moje zachowanie - Ona jest chora psychicznie.
- Odezwała się kurde intelektualistka - burknęłam, starając się zignorować fakt, że Christian ciągle się na mnie patrzył. I bynajmniej nie było to spojrzenie o jakim marzyłam do kiedy zjawił się w pokoju - ponętne i zdające się mówić: "jestem twój, skarbie!". Chłodny brąz jego oczu zdawał się przebijać mnie na wskroś, a świdrującemu spojrzeniu towarzyszyły wysoko uniesione brwi i delikatnie wykrzywione wargi - wyraz absolutnej krytyki, bezwzględnej i bolesnej.
- Nie wygląda na zdrową na umyśle - przyznał, wreszcie uwalniając mnie do swojego wzroku i siadając na moje szczęście w nieszczęściu obok mnie. Poczułam zapach jego perfum, który sprawił, że z trudem powstrzymałam się od objęcia go i nie puszczania przez następną godzinę, tak żeby jego zapach przesiąkł całkowicie przez moją piżamę i pozostał przy mnie na zawsze. Jednak siedziałam dalej na swoim miejscu nie będąc w stanie rozluźnić spiętych ze zdenerwowania mięśni. Courtney w końcu zakręciła butlą i... wypadło na mnie.
- Co ty odwalasz Jack? - spytał Daniel zanim zdążyłam wybrać czy chcę pytanie, czy wyzwanie.
- Zaraz, zaraz - Christian dał mi więcej czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią za co byłam mu bardzo wdzięczna - Czy ty masz na imię Jack? Jak Jack Mróz z tej kreskówki Disney'a? - popatrzył na mnie podejrzliwie, a ja wyobrażałam sobie, jak myśli, że dziewczyna ze sterczącymi na wszystkie strony włosami i piżamą w owieczki, mimo w miarę wczesnej pory, jest zupełną wariatką.
- To tylko skrót - wyjaśniłam, przyglądając się pomalowanym na czarno paznokciom - Mam na imię Jackie.
Choć bardzo miałam na to ochotę nie odważyłam się spojrzeć mu w oczy.
- No, to jak z tym moim pytaniem. Czy to Chris tak cię stresuje? - naciskał Dan, a wszyscy zgromadzeni w naszym pokoju gapili się na mnie w ciszy pełnej napięcia.
- Ja zachowuję się bardzo normalnie, a nawet jeśli nie to Christian niema z tym nic wspólnego - odchrząknęłam niepewnie.
- Pogrążasz się twierdząc, że taki idiotyzm jest u ciebie na porządku dziennym - oznajmiła Blair teatralnym szeptem, jednak żeby oszczędzić mi udręki, sięgnęła po butlę i zakręciła. Tym razem wypadło na Daniela.
- Czy jest w tym pokoju dziewczyna, która ci się podoba? Tak bardzo? - zagadnęła niby mimochodem Blair, jednak palce mocno zaciśnięte na rękawach bluzy zdradzały jej zdenerwowanie.
- Zdaje mi się, że tak - uśmiechnął się posyłając Adzie przeciągłe spojrzenie, które odwzajemniła, rumieniąc się nieznacznie.

Blair? Christian? Kto dokończy?

Od Alexandry C.D. Aarona - Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości

-Kochany pamiętasz jak zawsze jechaliśmy w teren przemyśleć te wszystkie sprawy.-Szepnęłam bawiąc się grzywą karosza. Wałach prychnął radośnie i zaczął machać łbem.
- No to zgoda.-Powiedziałam i poszłam do instruktora spytać o pozwolenie . Nauczyciel wyraził zgodę , a ja wróciłam do karego, którego pilnował Sam.
-Dzięki.-Powiedziałam, a stajenny wrócił do swoich obowiązków. Wsiadłam na Angel'a i ruszyłam w stronę lasu. Anglik szedł spokojnie rozglądając się dookoła. Wypuściłam nogi ze strzemion i pozwoliłam wałachowi iść tam gdzie chce. Rozmyślałam nad zawodami, kiedy miałam wypadek. Ostatni występ przed dołączeniem do akademii. To był ostatni przejazd. Jechałam na Montrealu i została nam ostatnia przeszkoda. Nie zauważyłam , że przed przeszkodą jest dość spora kałuża. Ogier poślizgnął się podczas wybicia i wpadł na przeszkodę przygniatając mnie do niej. Straciłam przytomność, a kiedy koń wstał spadłam do wody. Służby medyczne ledwo mnie wtedy odratowała, później śpiączka i diagnoza, że mam uszkodzony kręgosłup. Operacja, pół roku rehabilitacji, aż w końcu udało się przełamałam strach i wsiadłam na konia, wtedy poznałam Angel'a on dał mi motywacje do powrotu. Film z mojego wypadku krążył po sieci, wiele razy oglądałam go uświadamiając sobie ile dzieliło mnie id śmierci. Parę łez spłynęło po moich policzkach. Usłyszałam rżenie koni co wyrwało mnie z zamyślenia. Oparłam szybko łzy i zebrałam wodze. Z naprzeciwka najechał Aaron. Uśmiechnęłam się do niego lekko, a szatyn zatrzymał konie kiedy zrównał się ze mną.
-Wszystko w porządku?-Zapytał, a ja kiwnęłam twierdząco głową. Chłopak westchnął i spojrzał na mnie ponownie. 
-Czemu kłamiesz? Przecież widzę, że płakałaś.-Stwierdził zwracając, żeby jechać w tym samym kierunku. 
-Może kiedyś Ci o tym opowiem.-Szepnęłam i skręciłam na pobliską łąkę. 
Aaron ruszył za mną. Bawiłam się grzywą karego, który odważnie szedł do przodu. Zsiadłam z Anglika i zdjęłam mu siodło, które położyłam z boku. Wyjełam wędzidło i przypadła do ogłowia linkę, którą wzięłam ze sobą. Kary odszedł kawałek dalej, a ja usiadłam pod drzewem, obok mnie usiadł szatyn.
Aaron

Od Andrew CD Amandy - Coś się kończy, coś się zaczyna

Będąc w stajni zauważyłem, że jakiś typek wywalił blondynkę z bagażami i koniem. Następnie dużo kurzu i tyle go było. Świeża krew w stadninie. Jako, że mi się nudziło i zbytnio nie miałem nic do roboty, pomyślałem że można by się trochę zapoznać. Podchodząc bliżej rozpoznałem w jej koniu achał-tekina.
- Może ci pomogę?- spytałem, a blondi, trochę chyba wystraszona, odwróciła się w moją stronę.
Całkiem ładna, nie powiem. Zanim zdążyła coś powiedzieć, wziąłem jej walizki i powiedziałem, żeby wpuściła konia na padok, a potem pokazała gdzie ma pokój. Gdy weszliśmy, postawiłem jej walizki w pokoju. Następnie poszliśmy do stajni. Stanęliśmy przy płocie, a jej koń do nas podszedł. Wzrokiem szukałem Drake’a. Jak zwykle, stał na uboczu. Latte zaś zaczepiała co nieco inne konie.
- Nie przedstawiłem się- przerwałem nagle- Andrew- wyciągnąłem w jej stronę rękę.
- Amanda- uścisnęła ją.
- Chyba twój ojciec nie zbyt będzie za tobą tęsknił- uśmiechnąłem się sarkastycznie.

<Amanda?>

Od Ellen CD Eliota - Nowy początek

- Idiota - powiedziałam gdy chłopak się oddalił. Podniosłam telefon i z przykrością stwierdziłam że nie działa. - Nawet nie przeprosi!
Oburzona ruszyłam do pokoju. Idąc korytarzem zastanawiałem się w którym to pokoju mieszka ten dupek. Weszłam na 2 piętro i szybkim krokiem doszłam do drzwi. Otwarłam je i weszłam do środka zatrzaskując za sobą. Miko podniosła wzrok znad zeszytu z chwytami. W rękach, a właściwie na kolanach trzymała gitarę.
- Co się stało Lena? - spytała spokojnie.
- To! - powiedziałam może zbyt ostro i pokazałam jej telefon, a następnie rzuciłam nim o ścianę. - Nawet palant nie przeprosił!
- Uspokój się. Wejdź na komputer i kup sobie parę bluzek. Zawsze poprawia ci to chumor.
Ma rację. Podniosłam z ziemi "zwłoki" mojej komórki i schowałam do kieszeni, wcześniej oczywiście zdejmując etui. Odpaliłam sprzęt i weszłam w przeglądarkę. Z początku nic mi się nie podobało, ale skończyło się na tym, że kupiłam 7 bluzek, 5 par spodni, 3 spódniczki, 8 par butów, nowe bryczesy i telefon prosto z taśmy produkcyjnej. Z mojego zakupowego transu wyrwała mnie Miko.
- Musimy zejść na kolację - powiedziała.
Bez słowa wyłączyłam komputer i zeszłam z nią na dół. W stołówce było tylko pięć osób. Poszłyśmy zabrać sobie coś do jedzenia. Ja zabrałam sałatkę z pomidorami i serem feta, a Miko postawiła na tosty z serem i szynką. Zajęłyśmy miejsce przy jednym ze stolików. Uczniowie powoli zaczęli się schodzić. Z nami usiadło jakieś rodzeństwo. Clarissa i Sebastian Carter, a potem dosiadł się on... ten debil który na mnie wszedł. Momentalnie straciłam apetyt, więc tylko nalałam sobie wodę i napiłam się.
- Nic nie powiesz? - spytałam lekko rozzłoszczona. Chłopak jakby mnie nie słyszał. - Głuchy jesteś?!
- Czego chcesz?
- Grzeczniej gnojku! - wysyczałam. - Czego chcę?! Tego!
Położyłam mu przed twarzą komórkę. Potem wstałam i jako pierwsza wyszłam ze stołówki.



<Elliot :3>

Od Miko - Przyznanie się do błędu jest pierwszym krokiem do doskonałości

Weszłam do nowej stajni, by zajrzeć do Cezara. Jak na razie miałam tylko jego. Nikogo tutaj nie znałam, poza Ellen, która ma teraz lekcję. Strasznie się cieszę, że tata mnie tutaj zapisał. Wiem, że zrobił to tylko dlatego, żebym była blisko przyjaciół, ale... i tak go za to kocham!
Gdy stanęłam przed boksem rumaka, przyjrzałam się jak w spokoju je siano. Wyjęłam w kieszeni kawałek marchewki i wrzuciłam mu do żłobu. Słysząc znajomy dźwięk, podniósł głowę i odwrócił się. Widząc mnie, postawił uszy i dał się pogłaskać, po czym zaczął pałaszować smakołyk. Gdy skończył, wystawił łeb, prosząc o więcej.
- Wystarczy Cezar! - pogłaskałam go. - Potem będziesz gruby i co ja wtedy z tobą zrobię?
Przechylił łeb udając głupa. Zaśmiałam się i zdjęłam kantar z wieszaka, po czym weszłam do boksu i założyłam go Cezarowi na głowę. Stał spokojnie, gdy je zapinałam. Sięgnęłam po jasno niebieski uwiąz i przypięłam go do kantara w tym samym kolorze, na którym znajdował się wieniec laurowy.
- Chodź mój władco! - wyprowadziłam konia z bosku i zamknęłam go, po czym lekko pociągnęłam Cezara za uwiąz, a ten z gracją stąpał po kamiennej posadzce, jakby oczekiwał okrzyków i braw.
Zaśmiałam się. Nic dziwnego, kiedyś pozował na wystawach i bardzo mu się podobało bycie w centrum uwagi. Idąc w stronę pastwiska, rozejrzałam się. Moja uwagę przykuła Ellen, jadąca torem do biegów przełajowych. Szło je... no genialnie, mimo, że nigdy nie jeździła w tej dyscyplinie. Zatrzymałam się na chwilę, by popatrzeć. Podeszłam do ogrodzenia, gdzie stał instruktor, przyglądający się dziewczynie. Gdy tylko pokonała linię mety i podjechała do niego, pochwalił ją. Cezar widząc swojego kolegę wyciągnął szyję, by się przywitać. Arystokrata zauważył go, ale nie ruszył się, chociaż było widać, że gdy tylko Ellen mu pozwoli, podejdzie i przywita się. Jednak na razie stał i tylko na nas patrzył. Cóż... dziewczyna dobrze go wytresowała. Kiedy instruktor poszedł, Ellen puściła wodze i koń od razu podkłusował do nas. Konie trąciły się pyskami, prychając.
- Sunshine i Blue Dragon - powiedziała Ellen. - Idealna para.
- Racja - posłałam jej uśmiech. - Przejdziemy się gdzieś?
- Nie mogę - odparła zasmucona. - Muszę jeszcze się nim zająć, a potem zająć się sobą - wskazała na rozczochrane włosy poprzyklejane do twarzy. - Gdy matka mnie widziała...
Mimo woli zaśmiała się. Pożegnałyśmy się i ruszyłam na pastwisko. Otwarłam bramę i wpuściłam Cezara, po czym poszłam do pokoju.


***


Po trzech godzinach ruszyłam po mojego rumaka, chciałam się przejechać. Wyszłam z pokoju, żegnając Ellen, walczącą ze swoimi włosami. Żwawym krokiem ruszyłam na pastwisko i po kilku minutach już tam byłam. Mój uwiąz był przewieszony na płocie, więc go zabrałam i otwarłam bramę.
- Wasza wysokość! - zawołałam go.
Podniósł głowę i radośnie prychnął do jakiegoś konia, który zawtórował mu tym samym, po czym galopem dotarł do mnie. Obserwowałam jego płynne ruchy. Gdy zwolnił do kłusa, zobaczyłam jakiegoś chłopaka. Stał i przyglądał mi się z uśmiechem flirciarza. Przewróciłam oczami, by tego nie widział. Zapięłam uwiąz do kantara i ruszyłam w stronę bramy, przy której stał ten chłopak.


<Danielu? XD>

Od Camilli - Koniec - znany też jako nowy początek

Obudziłam się. Na zewnątrz słońce było jeszcze nisko ponad horyzontem. Z okna miałam widok na pastwisko. Niewiele koni się tam pasło, większość uczniów preferowała padokowanie dzienne. Sprawdziłam szybko powiadomienia, które przyszły mi przez noc na telefon. Włączyłam sobie żywszą muzykę i zaczęłam się ubierać i szykować do wyjścia. Z szafy wyjęłam świeżą polówkę z moją narodową flagą naszytą na piersi. Do tego bryczesy w kolorze cappucino i byłam gotowa do wyjścia. Chwyciłam kask pod pachę i mój kolekcjonerski "szczęśliwy" bat wyścigowy. 

***

Liberta była gotowa do wyjścia na tor. Wprowadziłam ją na chwilę do karuzeli, a sama pobiegłam truchtem po jakieś skromne śniadanie. Wzięłam dwa rogaliki i małe espresso w rękę. Po dziesięciu minutach klacz była już rozgrzana. Kończąc rogalika i dopijając kawę wsiadłam na nią i pokłusowałyśmy w stronę startu gdzie czekał na nas instruktor. 
- Buongiorno! - powiedziałam do intruktora.
- Witaj Camillo, jeszcze czekamy na kogoś, ponieważ dzisiaj będziesz miała trening łączony.
- A kto to taki? - spytałam
- To.. O właśnie jedzie! - Pan David patrzył na osobę za moimi plecami.
Odwróciłam się w tamtą stronę, aby zobaczyć kto będzie mi dzisiaj towarzyszył.

<Ktoś kto specjalizuje się w wyścigach?>

Od Aarona C.D. Alexandry - Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości

- Jestem Aaron Chavez - powiedziałem robiąc przerwę między imieniem i nazwiskiem. - No i.. gratuluję, bałem się o ciebie na tej ostatniej przeszkodzie - dodałem łapiąc ją lekko za ramię.
- Po prostu... trochę spanikowałam i on to wyczuł, nic wielkiego.. - odparła nie patrząc mi w oczy
- Najważniejsze, że nic ci się nie stało. 
Nastąpiła niezręczna chwila ciszy. Patrzyłem gdzieś w chodnik, nie wiedząc co powiedzieć. Chciałem zaproponować jej wspólny teren, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Wolałem sam jeździć po lesie. Stwierdziłem, że sam pojadę. 
- Ok, to ja będę leciał. Do zobaczenia Alexandro.. - powiedziałem i pomachałem jej na pożegnanie. 
Szybkim krokiem dotarłem do stajni i założyłem kantary obu koniom. Stwierdziłem, że pojadę na oklep. Przypiąłem wodze, które można było szybko zamienić na uwiąz, powiedziałem panu Marcusowi, że jadę i przekłusowałem przez bramę siedząc na Tango. Vegas miał przypięte wodze jakby gotowe do jazdy. Mimo młodego wieku oba konie były przygotowane do takiego rodzaju wyjazdów w tereny. Dziękowałem za to w duszy trenerom w stadninie ojca za każdym razem. Galopowaliśmy leśnymi ścieżkami jak gdyby nie było nic innego na świecie poza tą wąską piaszczystą dróżką. Wtem pojawił się na naszej drodze kary koń.

<Alexandro bądź jakikolwiek właściciel karosza?>

Od Amandy - Coś się kończy, coś się zaczyna

Ostatni raz przejechałam szczotką po moich włosach. Spięłam je w kucyk i szybko spojrzałam do lustra. Wyglądałam dobrze, a o to mi chodziło. Ubrałam czarne bryczesy i błękitną koszulkę polo. Walizki stały już przy drzwiach mojego pokoju.
-Amando!-usłyszałam wołanie mojej mamy.
-Idę-mruknęłam cicho i wzięłam walizki. Cieszyłam się, że wyjeżdżam z domu. Miałam dość tej ciągłe dyscypliny. Bycia damą. Zeszłam po schodach. Rodzice już na mnie czekali.
-Będziemy tęsknić, córeczko!-po policzku mojej mamy spłynęła fałszywa łza. Podeszła do mnie i delikatnie mnie uścisnęła.
-Tak, też będę tęsknić-powiedziałam cicho, wbijając wzrok w podłogę.
-Jedziemy, córciu. Hacker jest już w przyczepie-uśmiechnął się ojciec i wziął ode mnie walizki. Usiadłam w samochodzie i oparłam głowę o szybę.
-Długo będziemy jechać?-zapytałam, gdy ojciec zapalił silnik.
-Dwie godzinki-odparł i ruszył.

**

Samochód zatrzymał się przed potężnym budynkiem.
-Jesteśmy!-zawołał wesoło tata. Mruknęłam coś cicho, co miało oznaczać potwierdzenie. Wyszłam z auta, a zimny powiew wiatru przyjemnie szczypnął mnie w gołe łydki. Usłyszałam cichutkie rżenie. Od razu ruszyłam do Hackera. Wyciągnęłam go z przyczepy i pogłaskałam po delikatnym pysku. Ojciec położył obok mnie bagaże, wsiadł w samochód i odjechał. Tak po prostu. Bez pożegnań, bez niczego. Wzruszyłam ramionami. Jeśli tak, to dobrze. Poradzę sobie sama. Już miałam brać pod pachy walizki, gdy usłyszałam za sobą męski głos.
-Może ci pomogę?

<Jakiś chłopak chciałby odpowiedzieć? ^^>

piątek, 27 maja 2016

Od Ady CD Daniela -Nie dać się złapać

Zanim usiadłam, przesunęłam koniuszkami palców po miękkim materiale pościeli. Materac leciutko zapadł się pod ciężarem mojego drobnego ciała. Czując na sobie spojrzenie chłopaka, mocniej objęłam piastowany w dłoni zielony kubek. Zaryzykowałam, aby omieść wzrokiem pokój, którego umeblowanie bardzo przypominało mój własny. Dwa łóżka tuż przy ścianie stały nadal nieużywane.
- To ten plakat? - zapytałam, ruchem głowy wskazując na wiszący za nami wizerunek jedenastu mężczyzn. Nie spodobał mi się mój głos, bo zupełnie nie brzmiał jak angielski. Daniel kiwnął tylko głową, unosząc do ust gorącą czekoladę, żeby pociągnąć długi łyk. Ja również napiłam się swojej i czując ciepło na dolnej wardze, przejechałam po niej językiem.
- Ubrudziłeś się - stwierdziłam z rozbawieniem i kciukiem wytarłam chłopakowi wąsy z czekolady.
- Naprawdę? - odparł, cierpliwie siedząc pod moim dotykiem. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, odgarniając z czoła błękitny kosmyk. Moment, który siedzieliśmy w ciszy i popijaliśmy słodki napój, wystarczył, abym zapatrzyła się w okno nieobecnym wzrokiem. Odstawiliśmy puste kubki na wolny stolik nocny.
- Ada? - Daniel wyrwał mnie z zamyślenia, więc z ociąganiem odwróciłam twarz w jego stronę. Chyba tylko na to czekał, bo przytrzymał mój nadgarstek i nachylił się tu, tutaj. Wyszarpnęłam mu rękę i z sapnięciem podniosłam się z łóżka.
- Już pora na śniadanie - oświadczyłam nagle, bardzo starając się ukryć własną histerię. Wyszłam szybko z pokoju, nawet nie sprawdzając jego reakcji. Zatrzasnęłam drzwi, po czym oparłam się o nie plecami i ukryłam twarz w dłoniach jak skończona idiotka.
***
Po tym co stało się wcześniej naprawdę rozważałam niepójście na śniadanie. W końcu jednak głód sam zadecydował i przyszłam trochę spóźniona, gdy wszyscy byli już na swoich miejscach. Prawdopodobnie nikt nawet nie spostrzegł, że mnie nie ma, więc usiadłam gdzieś z boku, gdzie nie przywykłam na co dzień siadać. Nalewałam sobie do szklaki zimnej herbaty, kiedy spostrzegłam, że Daniel uważnie mi się przygląda. Spuściłam jedynie oczy na pusty talerz, pozwalając włosom, żeby zasłoniły mi twarz.

<Daniel? (tak sobie mi wyszło, ale lepsze to, niż nic)>

Witamy Amandę Peters!

Imiona: Amanda Isabelle 
Nazwisko: Peters
Wiek: 20 lat
Wzrost: 170 cm
Charakter: Amanda jest kobietą bardzo pewną siebie. Zna swoją wartość i nie pozwoli się poniżyć. Nie oznacza to, że nie potrafi być miła. Wręcz przeciwnie. Głęboko wierzy w ludzkość i kocha ludzi. Chętnie pomaga, jak i wybacza. Nienawidzi się kłócić, zwłaszcza z przyjaciółmi. Woli ustąpić, niż brnąć w jakąś bezsensowną sprzeczkę. Jest też bardzo wrażliwa. Nie lubi patrzeć na ból i śmierć. Chciałaby pomóc całemu światu, choć wie, że sama nic nie zdziała.
Zainteresowania: Bardzo lubi robić zdjęcia, jak i czytać książki.
Cechy szczególne: Pierwszy aparat dostała od ojca, gdy miała osiem lat; nienawidzi pomidorów; jej ulubiony kolor to błękit; rozjaśniała włosy; jej ulubione zwierzę to kot, kocha zwłaszcza te łyse; jest jedynaczką. 
Rodzina: 
Matka-Katherine 
Ojciec-Arnold
Partner: Chyba poszukuje. Chyba.
Pokój: z Ellie
Staż: dwanaście lat
Dyscyplina: biegi przełajowe
Koń: Hacker
Login: Kocica123876
Zdjęcia:


I jej konia:


Imię: Hacker
Pseudonim sportowy: Persecutor of The Internet
Wiek: 5 lat
Płeć: ogier
Rasa: Achał-tekiński
Charakter: Hacker chętnie idzie do przodu. Jest bardzo zdyscyplinowany i inteligentny. Ma piękną technikę skoku. Nie wyłamuje przeszkód i nie boi się żadnych "straszków". Rzadko zdarza mu się brykać, czy strzelać baranki. 
Rodowód: Matka-Perle Noise 
Ojciec-Bomba Atómica
Właścicielka: Amanda Peters
Zdjęcia: 

Od Kamilie C.D. Florence - Początek

Siedziałam przy stole zamyślona i niepewna. Florence wydawała być się miła, jednak nie byłam do tego jeszcze pewna. Kucharka przyniosła tosty, postawiła je na stoliku. Florence zaczęła jeść a ja siedziałam.
-Nic nie zjesz? - Spytała się.
-Nie... Już nie jestem głodna. - Odpowiedziałam.
Dziewczyna skończyła jeść. Poszłyśmy do stajni. Popatrzyłam w oczy Black'a, widziałam jakby coś mu było.
Nagle usłyszałam: -Kamilie, myślę że coś się gryzie...
-Mnie? Haha, nic... - Próbowałam się wykręcić. 
-Wiem że nie chcesz o czymś powiedzieć. - Próbowała mi pomóc.
W końcu opowiedziałam Florence o tym jak słyszałam przezwiska o mnie.

(Florence?)

Od Alexandry C.D. Aarona - Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na ogiera. Uniosłam lekko bat, a kary spojrzał na mnie i prychnął nadal stępując. Opuściłam bat i pozwoliłam przejść hanowerowi pół okrążenia. Zacisnęłam mocniej dłoń i ponownie podniosłam bat do góry. Vegas ruszył kłusem, a ja nie spuszczałam go ani na chwile z oka. 
-A teraz wyjdź pewnie do przodu żeby zmienił kierunek.-Polecił chłopak, a ja spojrzałam na ogiera. Zrobiłam parę kroków w kierunku ścieżki, po której kłusował hanower, który od razu zmienił kierunek. Wróciłam na swoje miejsce i czekałam, aż przekłusuje parę okrążeń w drugą stronę.
-Dobrze, a teraz podnieś drugą dłoń do góry, żeby zwolnił.
Zrobiłam to co kazał szatyn, a koń po paru krokach przeszedł do stępa. Spędziliśmy na lonżowniku jeszcze jakieś pół godziny. Otworzyłam drzwi, a chłopak wyprowadził Vegas'a na zewnątrz.
-Alexandro, szukałem cię.-Obok nas znowu pojawił się Sam.
-Czy Angel...-Zaczęłam, ale stajenny pokiwał przecząco głową.
-Instruktorka chce cie zobaczyć dzisiaj na torze. Masz za godzinę być gotowa.-Powiedział i zniknął szybciej niż się pojawił. 
-Niestety muszę cię opuścić.-Powiedziałam, a szatyn kiwnął głową. Ruszyłam szybko do pokoju i założyłam kremowe bryczesy, szarą bluzkę i czarne oficerki. Wróciłam do stajni i wyprowadziłam Angel'a z boksu. Zabrałam skrzynkę i zaczęłam czyścić sierść wałacha. Po dwudziestu minutach osiodłałam go. Założyłam kask i ruszyłam z anglikiem na tor. 
-Rozluźnij się.-Obok mnie pojawił się szatyn, a ja kiwnęłam głową. Zatrzymaliśmy się przed bramką, a ja podciągnęłam popręg.
-Mógłbyś?-Zapytałam wskazując strzemię. 
-Jasne.-Odparł i dociążył siodło z drugiej strony. Włożyłam stopę w strzemię i odbiłam się od ziemi przerzucając nogę nad zadem konia. 
-Dzięki.-Powiedziałam i wyregulowałam długość puślisk.
-Powodzenia.-Szatyn uśmiechnął się pokrzepiająco i poklepał wałacha po łopatce. Przycisnęłam lekko łydki do boków Angel'a, na co ruszył stępem w stronę toru. Rozgrzałam wałacha i spojrzałam na instruktorów, którzy skinęli, żebym do nich podjechała. 
-Przejedź ten tor, starając się pokazać jak z najlepszej strony. Wiemy o twoim wypadku, więc jeśli coś będzie teraz ponad twoje możliwości to odpuść, rozumiemy, że jeszcze sporo czasu minie zanim wrócić do pokonywania toru z zamkniętymi oczami.-Powiedział instruktor, a ja kiwnęłam głową na znak zrozumienia. Ustawiłam wałacha na starcie i po chwili ruszyliśmy galopem na pierwszą przeszkodę, którą byłą piramida. Dark szedł na nią dość szybko, więc usiadłam mocniej w siodle i i trochę go zebrałam. Po pierwszym nawet udanym skoku złapaliśmy wspólny rytm. Kolejne trzy przeszkody nie sprawiły nam większego kłopotu. Ostry zakręt w prawo, dwa kroki galopu i wachlarz. Ostatnią przeszkodą na naszej drodze był rów z wodą. Spięłam się trochę i usiadłam mocniej w siodle. Angel nadal szedł bardzo szybko na przeszkodę, nie zważając na moje próby zebrania go. 
-Dobra raz się żyje.-Dostosowałam się do rytmu konia, który w tamtym momencie chyba lepiej wiedział co zrobić niż ja. Zauważyłam kątem oka jak instruktorzy wskazują najbliższą przeszkodę. Oni wiedzieli, że jeszcze rok temu prawie straciłam życie na rowie z wodą. Dałam wałachowi łydkę robiąc półsiad. Angel zamiast wybić się, zatrzymał się wyczuwając mój strach. Na szczęście zamiast przeleć przez szyje na plecy złapałam się szyi wałacha, który czując, że nikt nim nie kieruje zawrócił i zaczął kłusować, a następnie zagalopował. Widziałam jak instruktorzy wraz z szatynem kierują się do bramki. Zanim zdążyli ją przekroczyć podciągnęłam się i ponownie usiadłam w siodle. Zebrałam wodzę i zwolniłam do kłusa. Instruktorzy wraz z szatynem wrócili na swój punkt obserwacyjny. Rozstępowałam Angel'a, po czym z niego zeszłam i ruszyłam w stronę nauczycieli.
-Dobrze było kochany.-Szepnęłam klepiąc go po łopatce. Instruktorzy rozmawiali między sobą, a potem spojrzeli na mnie.
-Wracasz w niezłym stylu. Póki co nie przejmuj się tą ostatnią przeszkodą, może minąć jeszcze wiele czasu, ale to nie zmienia faktu, że nadal idzie ci dobrze. Dziś ułożę i przekaże Ci plan twoich treningów.-Powiedział jeden z nich, po czym oboje wrócili do swoich obowiązków. Westchnęłam i ruszyłam w stronę stajni. Obok mnie pojawił się szatyn.
-Znasz moje imię, czy w takim razie mogłabym poznać twoje?-Zapytałam gładząc karego po lekko spoconej szyi.
Aaron

Od Sebastiana - Przez konie do serca

Gdy May poszła do stajni, ja jeszcze chwilę patrzyłem na dziewczynę. Po krótkiej chwili jednak znudziło mi się słuchanie przykrych komentarzy jakiejś rudej laluni, więc poszedłem do pokoju. Idąc ścieżką prowadzącą do budynku kątem oka zauważyłem moją siostę jadącą w towarzystwie jakiegoś chłopaka.
- Już sobie kogoś przygruchałaś May? - powiedziałem do siebie i lekko się zaśmiałem.
Skręciłem w ścieżkę i po chwili byłem już w środku. Mój pokój znajdował się na piętrze, więc wszedłem skacząc po dwa stopnie. Z góry pędziła jakaś dziewczyna. Wpadła na mnie, rozlewając przy okazji swój napój na mojej koszulce. Potknęła się i prawie spadła, ale w ostatniej chwili ją przytrzymałem.
- Dzięki... - powiedziała gdy odzyskała równowagę. Otrzepała się i spojrzała na mnie. Widząc moją koszulkę zrobiła smutną minę. - O rajciu przepraszam cię najmocniej!
- Nic się nie stało - zapewniłem ją.
- Ale gapa ze mnie.
Jej policzki stały się czerwone.
- Czekaj może jakoś to.... - starała się wytrzeć plamę.
- Na prawdę nic się nie stało. 
Uśmiechnąłem się do niej ciepło.
- Ale twoja koszulka...
- I tak miała iść już do prania.
Podniosła kubek i spojrzała na mnie.
- Jeszcze raz cię przepraszam....
- Sebastian - podałem jej rękę.
- Brair - uścisnęła ją. 
Wymieniliśmy jeszcze uśmiechy, po czym dziewczyna (już powoli) zeszła na patrer. Ruszyłem do swojego pokoju. Na szczęście był pusty. Przebrałem się w coś czystego. Padło na bluzkę bez rękawów. Wziąłem gitarę do ręki i usiadłem na łóżku. Zacząłem grać i śpiewać.


***


Po południu poszedłem do stajni. Wziąłem gitarę do pokrowca i wyszedłem. W środku było cicho. Paru jeźdźców krzątało się przy swoich koniach. Podszedłem do boksu Tony'ego. Powitał mnie radośnie. Założyłem mu kantar i zapiąłem uwiąz. Wyprowadziłem z bosku i przywiązałem do rozpinek. Te same czynności wykonałem ze Scartel. Po paru minutach szedłem z nimi w stronę pastwiska. Gdy wypuściłem je, wziąłem gitarę i usiadwszy pod drzewem zacząłem grać. Pochwili zobaczyłem że dziewczyna którą spotkałem dziś na schodach mi się przygląda.



<Brair>

Od Clarissy C.D. Elliota

Dziewczyna... miała widocznie zły dzień. Nie szło jej najlepiej, a komentarze i śmiechy jakiś zarozumiałych dziewczyn wcale jej nie pomagały. 
- Idę do stajni. Wezmę Prince'a na przejażdżkę - powiedziałam do Sebastiana.
- Jasne, idź - posłał mi uśmiech.
Ruszyłam w stronę stajni. Obejrzałam się by popatrzeć na brata. Widziałam, że tez go ciągnie, żebym już stamtąd iść. Pewnie gdy to tylko się skończy, pójdzie do pokoju i zacznie grać na gitarze. Zaśmiałam się pod nosem. Weszłam do stajni i odszukałam boks rumaka. Weszłam do środka i przywitałam się z nim. Dałam mu marchewkę i zaczęłam błyskawicznie czyścić. Po kilku minutach był już gotowy. Osiodłałam go i wyprowadziłam z boksu. Gdy wyszłam już przed stajnię zobaczyłam jakiegoś chłopaka.
- Cześć. - powiedział po dłuższej chwili. - Jedziesz na przejażdżkę?
- Em... Tak. - odparłam lekko zastanawiając się dlaczego jest taki nieśmiały
- W sumie to ja też. Więc może... Moglibyśmy... - przerwał - ... Pojechać razem? Czyjeś towarzystwo zawsze dobre. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
- Dobry pomysł - posłałam mu uśmiech. Odwzajemnił go.
Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy. Chłopak widać nie miał doświadczenia w rozmowie z ludźmi, więc nic nie mówił. Postanowiłam przerwać ta ciszę.
- Jak masz na imię?
- Elliot - powiedział cicho. - A ty?
- Jestem Clarissa, ale możesz mówić do mnie May.
- Dlaczego?
- Bo na drugie imię mam Maya. Tak już się przyjęło - posłałam mu uśmiech.
- Dobrze. Jam nazywa się twój koń?
- Prince - słysząc swoje imię, podniósł wysoko głowę i szedł jeszcze dumniej niż wcześniej. Zaśmiałam się. - Ale na zawodach wyczytują go jako Royal Prince. A twój?
- Mary Jane. - poklepał ją. - Nie ma pseudonimu.
- Śliczna jest. - Prince prychnął oburzony, że chwalę innego konia. - No już! Ty jesteś moim księciuniem. Mam jeszcze klacz. Nazywa się Star, a jej pseudonim to Night Fury.
- To tak klacz, która stała w boksie obok Prince'a?
- Tak.
- Galop?
Elliot pokiwał twierdząco głową. Dałam księciuniowi znak, by przyspieszył. Zrobił to posłusznie i po chwili gnałam, znacznie wyprzedzając chłopaka.



<Elliot>

Od Elliota C.D. Ellen - Nowy początek

Nie powiem, byłem nieźle skonfundowany. W mojej głowie zakotłowały się miliony myśli. "Nie wrzeszcz, laska, nie wyzywaj mnie, to ty na mnie wpadłaś. Ty byłaś zapatrzona w komórkę. Zostaw mnie w spokoju. Jesteś uzależniona od swojego telefonu."
Tyle było w mojej głowie, ale w rzeczywistości nie powiedziałem do niej zupełnie nic. Stałem tylko, wciąż z założonym kapturem i rękach w kieszeniach mojej czarnej bluzy, patrząc na nią bez wyrazu. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się na pięcie, chcąc usunąć się sprzed oblicza wściekłej dziewczyny i wrócić do swojego pokoju. 
- Idiota. - mruknęła, gdy się nieco oddaliłem.
Wszedłem do mojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Wziąłem z półmiska leżącego na półce jabłko i je zjadłem, w sumie nawet nie będąc głodnym. Po chwili zapaliłem papierosa, bo odczułem, że dawno tego nie robiłem. "Nie jestem uzależniony", powtarzałem sobie, wypuszczając z ust dym. 
Położyłem się, wlepiając wzrok w sufit. Co ja robię ze swoim życiem? Tak naprawdę nigdy nie miałem życia, no może od czasu śmierci ojca. A i tak był na mnie wściekły, że powiedziałem mamie o jego chorobie. Po prostu martwiłem się o niego, jak zwyczajny kochający syn, a on nic nie robił ze swoim stanem. Dlaczego?
Przemyślania przerwało mi pukanie do moich drzwi. Mozolnie wstałem i je otworzyłem, po czym zobaczyłem w nich jakiegoś chłopaka.
- Zapomniałeś, że dzisiaj kolacja jest pół godziny szybciej? - burknął, wyraźnie zniecierpliwiony.
- Już idę. - ledwo co dałem mu dokończyć pytanie. Wziąłem klucze z szafki i wyszedłem z pokoju, po czym zakluczyłem drzwi i skierowałem się w stronę jadalni.
Spóźnianie się ma swoje spore minusy. Gdy zrobiłem sobie dwie kanapki i herbatę, zauważyłem, że prawie nigdzie nie ma miejsc. Nigdzie, oprócz krzesła naprzeciwko tej samej dziewczyny, którą dzisiaj spotkałem. Postanowiłem jednak zignorować ten fakt i przysiadłem się naprzeciwko niej.

<Ellen? :3>

Od Aarona C.D. Florence - Odwaga to pierwszy krok w odkrywaniu swojej wartości

Zdziwiony spojrzałem w stronę biegnącej dziewczyny. Wzruszyłem ramionami, uśmiechnąłem się pod nosem i poklepałem Vegasa po szyi. Jeszcze chwilę posiedziałem na pastwisku, przyglądając się koniom jedzącym trawę, jednak po chwili Tango pozwoliłem się oddalić, a karosza zaprowadziłem do stajni, aby go osiodłać. Nie śpieszyłem się. Zajęło mi to pół godziny. Kiedy wszystko było już przygotowane do jazdy do stajni wpadła Florence. Poprawiałem właśnie napierśnik, który nie leżał dokładnie na środku, gdy pod nos dziewczyna podstawiła mi szkicownik.
- To tak długo robiłam. - odparła dumna z siebie. Wziąłem kartki do ręki. Konie były naprawdę pięknie narysowane, zauważyłem u góry imiona moich ogierów. 
- Masz talent, ale przyjrzyj się.. - powiedziałem odsłaniając derkę z Vegasa - on ma inaczej zaokrąglone mięśnie zadu, I skarpetka na lewej tylnej.. - odpiąłem kawałek ochraniacza - jest zakończona bardziej zaokrągloną falką..
Dziewczyna wydawało mi się, że lekko się zasmuciła. Odchrząknąłem.
- Ale, mimo to uważam, że to naprawdę świetne rysunki, wiem, że ciężko jest rysować z pamięci - uśmiechnąłem się serdecznie. 

<Florence?>

Od Andrew - Możesz zacząć wszystko jeszcze raz

Byłem znużony podróżą. Co jakiś czas zerkałem na mały monitor zamontowany przy dachu samochodu. Drake i Latte grzecznie znosili podróż. Odetchnąłem, podpierają głowę ręką i patrząc gdzieś w dal. 
- No, młody, jesteśmy już blisko- powiedział Daryl, rozglądając się trochę.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Długo czekałem, żeby się tutaj znaleźć. W końcu jakaś dobra stadnina, która mam nadzieję sprosta moim wymaganiom i oczekiwaniom. Liczyłem też na ładne widoki płci pięknej. Daryl skręcił w poboczną drogę. Już z oddali widać było te wszystkie budynki. W końcu się zatrzymaliśmy. Wysiadłem z auta, przeciągając się. Żyć, nie umierać. 
- Wyprowadź konie, a ja zaniosę rzeczy i zaraz wracam- powiedziałem, wyjmując bagaże.
Wszystkie potrzebne informacje miałem zapisane na kartce, a kluczyk do pokoju odebrałem w recepcji. Niemalże wbiegałem na górę po schodach, obładowany torbami i resztą rzeczy. Idąc korytarzem wpadłem na jakąś dziewczynę, rudą. Albo czerwono-włosą. Nie przyglądałem się, ale na jedno wychodzi.
- Patrz jak łazisz!- warknęła, a telefon o mało nie wypadł jej z ręki. 
- To raczej ty powinnaś uważać, ryża dziewczynko- stwierdziłem, ruszając dalej i nie zwracając uwagi na to, że burczy jeszcze coś pod nosem. 
Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się wyjąć kluczyk z kieszeni i otworzyć drzwi. Nie zwlekałem zbytnio, więc rzuciłem torby i walizkę na środek pokoju. Potem wróciłem do Daryl’a. Czekał już na mnie, trzymając Drake’a i Latte. 
- Trzymaj się mały i nie daj sobą pomiatać- uśmiechnął się na swój sposób. 
- No a co ty sobie myślisz. Ja tu zrobię porządek- zaśmiałem się, biorąc w rękę uwiązy koni.
Uścisnąłem z nim rękę i “przytuliłem” tak po chłopsku. Oczywiście musiał walnąć mnie w plecy, że o mało płuc nie wyplułem. Poprzekomarzałem się jeszcze z nim w trochę, a potem
odjechał. No cóż, będzie mi go trochę brakować. Ale, dam sobie radę. Gdy samochód zniknął z pola mojego widzenia, rozejrzałem się za padokiem. Konie musiały odpocząć i zapoznać się z innymi, więc je tam puściłem. Sam ruszyłem potem zanieść wszystkie ich rzeczy do siodlarni. Po drodze przechodziłem przez stajnię. W jednym z boksów stała ładna, siwa klacz angielska. Spokojnie zajadała się sianem. Zatrzymałem się, kładąc szczotki na ziemie. Przeczytałem tabliczkę na drzwiach. Nike… A więc to tak się nazywa. Zupełnie, jak ta grecka bogini zwycięstwa, siły i szybkości. Ciekawe, czy właścicielka pięknej klaczy celowo wybrała jej takie imię, czy też zupełnie przypadkiem. Zacząłem ją delikatnie głaskać po czole. Nie przejmowałem się echem kroków, które najwyraźniej zbliżały się w moją stronę. Nagle poczułem, jak ktoś dosyć mocno łapie mnie za ramię i próbuje odepchnąć. Odwróciłem się, patrząc na owego ktosia. Była to ta sama ryża dziewczyna, która wpadła na mnie wcześniej. 
- Zostaw ją- wycedziła przez zęby jak wściekły pies.
- Spokojnie, przecież nie zabijam dotykiem. Poza tym, jakbym tak umiał, nie żyłabyś już od naszego wcześniejszego spotkania- stwierdziłem, patrząc na nią z góry i zakładając ręce.
Cóż, była dużo niższa ode mnie, dzięki czemu miałem małą przewagę. 

<Courtney?>