Musiał dać mi chwilkę na zastanowienie się, czy wyszczerz nie przykleił mu się do twarzy zbyt mocno. Spuściłam jedynie spojrzenie, splatając dłonie. Co ze mnie za jeździec skoro nie wiem, gdzie jest mój koń? Daniel jednak zupełnie nie przejął się moją postawą, biorąc ją za stuprocentową zgodę i oddalając się w stronę boksu swojego konia. Zacisnęłam usta, rozglądając się dyskretnie po stajni. W pewnym momencie dostrzegłam kary zad przysypiającego w boksie Itota. Powstrzymałam się od klaśnięcie w dłonie, bo nie miałam przecież czterech lat i podeszłam do konia, który na mój widok tylko uniósł uszy. Delikatnie pociągnęłam dłonią po chrapach wierzchowca, po czym ostrożnie podniosłam zasuwę. Sprawdziłam wałacha pod popręgiem i upewniwszy się, że jest czysty, poszłam po sprzęt. Zarzuciłam na niego czaprak i siodło. Przypominając sobie słowa chłopaka, zacmokałam na konia i wyszłam pośpiesznie z boksu. Itot walcząc z sennością powłóczył za mną nogami, aż wyszliśmy na dwór, gdzie przywiązałam go do płotu. Podciągnęłam popręg, w następnej kolejności z wprawą przywiązując złapany po drodze uwiąz do kantara.
- Jak ci idzie? - usłyszałam za sobą zniecierpliwiony głos Daniela, trzymającego w jednej ręce wodze. Jego wierzchowiec przestąpił z nogi na nogę.
- Możemy jechać - odparłam, zerkając na niego przelotnie. Rzucił mi tylko zdziwione spojrzenie, zauważywszy prawdopodobnie, że mój wierzchowiec nie ma uzdy, ale bez słowa wsiadł na grzbiet. Ja także wdrapałam się na konia, spinając łydki, na co Itot ruszył z miejsca żwawym stępem, przyzwyczajony do mojego stylu jazdy. Jego masywne kopyta uderzały o ziemię w równym tempie, kiedy szedł obok gniadego o znacznie smuklejszej budowie. Pokonaliśmy galopem spory odcinek trasy, wijącej się przez leśne zarośla. Było przed południem, gdy zatrzymaliśmy się na skraju linii drzew ciągnącej się aż po horyzont, aby dać koniom odpocząć. Pewna, że Toti się nie oddali, puściłam go luzem, zdejmujac uprzednio siodło. Zadowolony zaczął skupać kępkę apetycznej trawy nieopodal. Siadłam na ziemi w pewnej odległości od Daniela i uniosłam palec do ust, przygryzając jego czubek. Taki odruch.
- Nie wzięłam fajek - zauważyłam smutno, zadzierając lekko głowę do góry.
- Cholera, ja też nie - mruknął, przeszukując raz jeszcze wszystkie kieszenie. Podciągnęłam kolana pod brodę, przyglądając się gniademu.
- Jest piękny - rzuciłam. Przemknęło mi przez myśl, czy nieomal powiedziałam to po rosyjsku. Kątem oka spojrzałam na chłopaka. Zrozumiał, więc jednak był to angielski.
- Victor? Ta - parsknął i machnął lekceważąco ręką. Nagle zerwałam się na równe nogi.
- Gdzie jest Itot?! - pisnęłam z przerażeniem. Rzeczywiście nie było go nigdzie widać. Zagwizdałam, a wtedy w oddali zamajaczył zbliżajacy się szybko punkt. Zdyszany koń okrążył nas, potem szturchnął pyskiem moje ramię. Zwierzę uspokajało oddech, ale w jego oczach można było dostrzec jeszcze iskierki paniki.
- Spokój, ciiii, malen'kiy - Chwyciłam w palce kantar, gładząc go po nosie. Pieszczotliwe mówiłam do niego w moim ojczystym języku. - Co mu się mogło stać? - spytałam drżącym głosem.
<Daniel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz