- Jestem Aaron Chavez - powiedziałem robiąc przerwę między imieniem i nazwiskiem. - No i.. gratuluję, bałem się o ciebie na tej ostatniej przeszkodzie - dodałem łapiąc ją lekko za ramię.
- Po prostu... trochę spanikowałam i on to wyczuł, nic wielkiego.. - odparła nie patrząc mi w oczy
- Najważniejsze, że nic ci się nie stało.
Nastąpiła niezręczna chwila ciszy. Patrzyłem gdzieś w chodnik, nie wiedząc co powiedzieć. Chciałem zaproponować jej wspólny teren, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Wolałem sam jeździć po lesie. Stwierdziłem, że sam pojadę.
- Ok, to ja będę leciał. Do zobaczenia Alexandro.. - powiedziałem i pomachałem jej na pożegnanie.
Szybkim krokiem dotarłem do stajni i założyłem kantary obu koniom. Stwierdziłem, że pojadę na oklep. Przypiąłem wodze, które można było szybko zamienić na uwiąz, powiedziałem panu Marcusowi, że jadę i przekłusowałem przez bramę siedząc na Tango. Vegas miał przypięte wodze jakby gotowe do jazdy. Mimo młodego wieku oba konie były przygotowane do takiego rodzaju wyjazdów w tereny. Dziękowałem za to w duszy trenerom w stadninie ojca za każdym razem. Galopowaliśmy leśnymi ścieżkami jak gdyby nie było nic innego na świecie poza tą wąską piaszczystą dróżką. Wtem pojawił się na naszej drodze kary koń.
<Alexandro bądź jakikolwiek właściciel karosza?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz