Byłem znużony podróżą. Co jakiś czas zerkałem na mały monitor zamontowany przy dachu samochodu. Drake i Latte grzecznie znosili podróż. Odetchnąłem, podpierają głowę ręką i patrząc gdzieś w dal.
- No, młody, jesteśmy już blisko- powiedział Daryl, rozglądając się trochę.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Długo czekałem, żeby się tutaj znaleźć. W końcu jakaś dobra stadnina, która mam nadzieję sprosta moim wymaganiom i oczekiwaniom. Liczyłem też na ładne widoki płci pięknej. Daryl skręcił w poboczną drogę. Już z oddali widać było te wszystkie budynki. W końcu się zatrzymaliśmy. Wysiadłem z auta, przeciągając się. Żyć, nie umierać.
- Wyprowadź konie, a ja zaniosę rzeczy i zaraz wracam- powiedziałem, wyjmując bagaże.
Wszystkie potrzebne informacje miałem zapisane na kartce, a kluczyk do pokoju odebrałem w recepcji. Niemalże wbiegałem na górę po schodach, obładowany torbami i resztą rzeczy. Idąc korytarzem wpadłem na jakąś dziewczynę, rudą. Albo czerwono-włosą. Nie przyglądałem się, ale na jedno wychodzi.
- Patrz jak łazisz!- warknęła, a telefon o mało nie wypadł jej z ręki.
- To raczej ty powinnaś uważać, ryża dziewczynko- stwierdziłem, ruszając dalej i nie zwracając uwagi na to, że burczy jeszcze coś pod nosem.
Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się wyjąć kluczyk z kieszeni i otworzyć drzwi. Nie zwlekałem zbytnio, więc rzuciłem torby i walizkę na środek pokoju. Potem wróciłem do Daryl’a. Czekał już na mnie, trzymając Drake’a i Latte.
- Trzymaj się mały i nie daj sobą pomiatać- uśmiechnął się na swój sposób.
- No a co ty sobie myślisz. Ja tu zrobię porządek- zaśmiałem się, biorąc w rękę uwiązy koni.
Uścisnąłem z nim rękę i “przytuliłem” tak po chłopsku. Oczywiście musiał walnąć mnie w plecy, że o mało płuc nie wyplułem. Poprzekomarzałem się jeszcze z nim w trochę, a potem
odjechał. No cóż, będzie mi go trochę brakować. Ale, dam sobie radę. Gdy samochód zniknął z pola mojego widzenia, rozejrzałem się za padokiem. Konie musiały odpocząć i zapoznać się z innymi, więc je tam puściłem. Sam ruszyłem potem zanieść wszystkie ich rzeczy do siodlarni. Po drodze przechodziłem przez stajnię. W jednym z boksów stała ładna, siwa klacz angielska. Spokojnie zajadała się sianem. Zatrzymałem się, kładąc szczotki na ziemie. Przeczytałem tabliczkę na drzwiach. Nike… A więc to tak się nazywa. Zupełnie, jak ta grecka bogini zwycięstwa, siły i szybkości. Ciekawe, czy właścicielka pięknej klaczy celowo wybrała jej takie imię, czy też zupełnie przypadkiem. Zacząłem ją delikatnie głaskać po czole. Nie przejmowałem się echem kroków, które najwyraźniej zbliżały się w moją stronę. Nagle poczułem, jak ktoś dosyć mocno łapie mnie za ramię i próbuje odepchnąć. Odwróciłem się, patrząc na owego ktosia. Była to ta sama ryża dziewczyna, która wpadła na mnie wcześniej.
- Zostaw ją- wycedziła przez zęby jak wściekły pies.
- Spokojnie, przecież nie zabijam dotykiem. Poza tym, jakbym tak umiał, nie żyłabyś już od naszego wcześniejszego spotkania- stwierdziłem, patrząc na nią z góry i zakładając ręce.
Cóż, była dużo niższa ode mnie, dzięki czemu miałem małą przewagę.
<Courtney?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz