niedziela, 22 maja 2016

Od Courtney C.D. Florence - Cała ja

Idąc nie patrzyłam przed siebie, zbyt zajęta rozplątywaniem ogłowia z wytokiem i skośnikami. Dwa paski do prawej ręki, jeden do lewej, teraz pod spodem... Nie! Nie tak!
Co za debil zrzucił moje ogłowie z wieszaka, na którym tak pięknie wisiało? Przez tą osobę pewnie teraz spóźnię się na trening!
Cholera, no genialnie! Wprost cudownie!
Nagle z rozmyślań wyrwał mnke fakt, że zderzyłam się z jakąś osobą. Poplątany sprzęt wypadł mi z rąk, a ja rzuciłam wściekłe spojrzenie wyższej ode mnke, czarnowłosej dziewczynie.
– Od tego masz chyba te piękne oczka, żeby patrzeć jak leziesz, ofiaro, co nie? – syknęłam ironicznie, po czym z rozmachem podniosłam ogłowie.
Nieznajoma uniosła ręce w geście poddania.
– Dobra, dobra sorry! – odpowiedziała z pretensją w głosie, jakby mi jakąś łaskę robiła. – Ale naprawdę nie musisz tak na mnie od razu naskakiwać – dodała jeszcze krzywiąc się trochę.
– Hm – wzruszyłam ramionami – no nie wiem.
Po tych słowach skierowałam swe kroki w stronę koniowiązu. Stał tam kręcący się nie spokojnie Lord.  Na ziemi tuż obok jego kopyt leżała reszta sprzętu, który przyniosłam już wcześniej.
– No co za cham – westchnęłam zrzucone przez konia siodło.
Po rozplątaniu ogłowia i osiodłaniu ogiera, odpięłam go od koniowiązu i wskoczyłam na jego grzbiet.
– Prrr. – Ściągnęłam wodze, kiedy arab wystrzelił do przodu.
Jego przednie nogi się zatrzymały, a zadnie poszły dalej bokiem. W efekcie koń obrócił się w stronę hali. Nakierowałam go na tor wyścigowy, gdzie czekała już na mnie Haven Smith.
    Po niezbyt udanym treningu, podczas którego Lord spłoszył się cztery razy, raz prawie mnie zrzucając, udałam się na obiad.
Z rozmachem otworzyłam drzwi jadalni, tak żeby wszyscy wiedzieli o moim przybyciu. Rzeczywiście kilka par oczu spojrzało na mnie, lecz zaraz wszyscy wrócili do rozmów. Na razie było nas tak mało, że wszyscy siedzieliśmy przy jednym stole. Zgrabnie usiadłam na wolnym miejscu obok Daniela i spojrzałam na dziewczynę przede mną. Była nią ta sama szatynka, która wpadła na mnie zaledwie półtorej godziny temu. Nic nie mówiąc obrzuciłam ją krótkim, krytycznym spojrzeniem.
– Burczy mi w brzuchu... Nie mogę się już doczekać, kiedy jedzenie będzie gotowe... – zaczęła narzekać Jack.
– Nie marudź – odparłam skrobiąc widelcem po stole. – Będziesz gruba, jak będziesz tyle jeść...a wtedy twoja szkapa się pod tobą załamie.
– Bardzo śmieszne – J uśmiechnęła się ironicznie.
Ewidentnie chciała coś jeszcze dodać, lecz wtedy kucharka przyniosła nam zupę. Zajęliśmy się nalewaniem jej i jedzeniem.
– Flo, podasz mi łyżkę? – spytał Daniel, zwracając się do tej nowej.
– Masz na imię Flo? – spytałam z wręcz przesadnym zdziwieniem. – Jak ta nagroda - floo?
– Nie, to skrót od mojego imienia - Florence – starała się spokojnie wyjaśnić, chociaż było widać, że jest podenerwowana. – A nawet jeśli, to chyba tylko zazdrościć , co nie?
– No chyba nie. – Ledwie powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem.

    Po obiedzie razem z Jackie poszłyśmy do pokoju, po drodze kłócąc się o to, czy Jackie jest gruba czy nie. Zaraz po nas do pokoju weszła Florence, a ja zmarszczyłam brwi podpierając się pod boki.
– A ta co tu robi? – spytałam.
– Mieszka z nami w pokoju – odparła J jakby to było oczywiste, po czym opadła na swoje łóżko.

Florence? Jackie?

1 komentarz:

  1. Flo! Jak chcesz to może ty dokończ. Mi jakoś wena wyparowała. Wiesz była sobie, a potem puf i niema... To smutne!

    OdpowiedzUsuń