– Jesteś walnięta, tak samo jak ten twój koń – skomentowała obrzucając mnie zniesmaczonym spojrzeniem i cofając się o krok.
– Nie, moja droga, to ty jesteś jakaś porąbana! Kto normalny podchodzi do obcego konia i go głaszcze? Co?
– Eeem...każdy?
– No właśnie nie! Tylko ty wpadłaś na tak idiotyczny pomysł! Z resztą, masz za swoje! – Wskazałam jej dłoń, na której widoczny był ślad po końskich zębach. – Boli?
– Tak.
– To dobrze. Ma boleć – Podeszłam do Lorda, który zarzucał właśnie łbem, i pogłaskałam go czule. – Dobry konik – pochwaliłam ogiera.
– Co za rąbnięta dziewucha – mruknęła blondynka, myśląc, że jej nie słyszę.
– Ile ty masz w ogóle lat i jak masz na imię, żeby się tak do mnie odzywać? – warknęłam.
– Siedemnaście – odparła niepewnie, po czym dodała – Victoria.
– No widzisz, czyli jestem od ciebie starsza, laluniu.
– Ale nie mentalnie.
– Victoria...co za...oryginalne imię – zironizowałam.
– Nie czepiaj się mojego imienia – prychnęła odwracając się na pięcie i ruszając w przeciwną stronę.
– Tak, jasne! Obraź się, dziecko! I idź sobie, najlepiej poskarżyć się mamusi! – krzyknęłam za odchodzącą Victorią.
– Idę przemyć ranę, geniuszu! – odkrzyknęła nawet nie racząc na mnie spojrzeć.
– A..ha...to...weź się utop! – odparłam, nie wiedząc co powiedzieć.
– Co tam? Zabrakło genialnych pomysłów, na ripostę? – spytała Jackie z kpiącym uśmiechem.
Dopiero teraz zauważyłam, że przez cały czas stała obok nas.
– Nie – rzuciłam i zabrałam się do wprowadzania koni do boksów. Kiedy skończyłam, zauważyłam, że Jackie gdzieś zniknęła.
Jackie? Gdzież ty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz