Obudziłem się wcześnie rano. Mój współlokator jeszcze spał. Wyjrzałem przez nieduże okno w naszej sypialni. Słońce dopiero wschodziło. Niebo wyglądało przepięknie. Przybierało różową barwę.
Udałem się do łazienki. Szybkie mycie i przebranie się. Zrezygnowałem ze śniadania i wyszedłem się przejść. Spojrzałem na mojego konia, leniwie pasącego się na pastwisku.
-Hey!-zawołałem go. Od razu podniósł głowę i zastrzygł uszami. Już po chwili biegł do mnie szybkim galopem. Zaśmiałem się pod nosem.-Uważaj stary, bo kiedyś nie wyhamujesz.
Przez chwilę ogarnęło mnie cudowne uczucie, dziwna błogość. Bowiem mój koń był czysty! Wszystko jednak uciekło, gdy Hey się odwrócił. Cała lewa strona z błota. Calutka. Westchnąłem cicho i zabrałem konia z pastwiska. Skierowaliśmy się do stajni. Zaprowadziłem go do boksu, a sam poszedłem po szczotki.
Już po chwili starałem się wyczyścić brudną i sklejoną błotem sierść, co szło dość opornie.
-Nie sądziłam, że ktoś może być w stajni tak wcześnie-usłyszałem za sobą kobiecy głos.
<Jakaś dziewczyna chciałaby odpowiedzieć?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz