Otworzyłam jedno oko. Zerknęłam przez okno w aucie. Jesteśmy na miejscu. Dojechaliśmy własnie do mojego nowego klubu jeździeckiego. Nazywał się K.S. Fortunate Equum. Ziewnęłam. Auto zatrzymało się na podwórku przed stajnią dla koni uczniów. Mój tata wysiadł z samochodu i poszedł uwiązać konie. Otworzył dużą przyczepę i wszedł do środka. Usłyszałam tylko rżenie Maximus'a. Nie przepada za siodłaniem czyli też za zakładaniem ogłowia. Wysiadłam z samochodu i poszłam pomóc ojcu. Wyprowadził najpierw Max'a, miał odrobinę krzywo założone ogłowie. Co się dziwić, on tak łatwo nie da za wygraną. Złapałam za czarny sznurek który był przyczepiony do uzdy konia i wyprowadziłam go z przyczepy. Następnie mój tata wyprowadził świetnie uwiązaną i wiecznie grzeczną Anę. Klacz miała na sobie sprzęt, bowiem przed wyjazdem jeździłam na niej. Złapałam za uwiąz i poprowadziłam oba konie do stajni. Mój tata w tym czasie poszedł mnie wpisać i wypełnić potrzebne papiery. Przekroczyłam próg stajni i zaczęłam szukać wolnych boksów. Przeszłam kawałek prowadząc za sobą najpierw Max'a który co krok wierzgał na widok inny koni. Po kilku minutach uspokajania ogiera dostrzegłam gotowy boks z podpisem "Maximus". Musiał być juz przygotowany, skoro jest na nim imię mojego konia. Poprowadziłam konia do boksu i wprowadziłam go ostrożnie do środka. Zamknęłam bramkę i odpięłam uwiąz i powiesiłam go na małym wieszaczku obok boksu. Następnie sięgnęłam wiadro i poszłam nalać wody. Ana nadal czekała przed stajnią , aż ją zawołam. Nalałam wody, dałam ziarno i paszę. Teraz tylko znaleźć bok Any. Długo nie szukałam. Widocznie mój tata przy wypełnianiu zgłoszenia dla rodziców wspomniał, aby były wolne dwa boksy obok siebie. Uklękłam przed bramką i przeczytałam: "Ana". Uśmiechnęłam się i zawołałam "Ana!". Łaciata klacz podeszła do mnie posyłając mi ciekawskie spojrzenie.
- Co mała, nowe miejsce? - powiedziałam głaszcząc klacz po łbie.
Ta tylko pokiwała głową i zaczęła się doszukiwać marchewek w mojej kieszeni. Zaśmiałam się i wprowadziłam ją do boksu. Następnie wyciągnęłam z kieszeni kawałek marchewki i podałam klaczy. Nagle na szyi poczułam oddech. To był Max. Upomniał się, że też tu jest i też chce dostać marchew. Wyjęłam drugi trochę większy kawałek i podałam go ogierowi mówiąc: "Co, podoba się? Lubisz dyszeć mi nad uchem, co?".
Sprawdziłam czy oba konie są zamknięte i poszłam do taty. Ten stał przy aucie i czekał na mnie.
- No Maju, to pora się żegnać. Tylko ucz mi się tu! - powiedział z uśmiechem.
- Ta jest! - uśmiechnęłam się. - To pa, będę pisać.
- Mam nadzieję. - zaśmiał się. Wsiadł do auta i tyle go widziałam.
Udałam się do stajni. Podbiegłam do boksu Any i szybko go otworzyłam. Złapałam za uzdę i wyprowadziłam klacz. Następnie z mojej torebki wyciągnęłam mapę ośrodka. Znalazłam Lonżownik i drogę do niego. Wyszłam z klaczą na zewnątrz i udałam się w wskazane miejsce. Rozejrzałam się dookoła. Duży obszar, wszędzie pusto. Idealnie. Wiem, że to nie jest miejsce przeznaczone do woltyżerki, ale jest w miarę dużo miejsca. Wsiadłam na Anę i dałam znak do jazdy. Złapałam szybko uzdę i wprowadziłam klacz z truchtu w wolny galop. Następnie powoli ustałam na siodle konia i rozłożyłam ręce na obie strony chcą utrzymać równowagę. Ana nadal biegła spokojnym, wolnym galopem. Usiadłam znów w siodle i skręciłam klaczą w prawą stronę zataczając kółko. Kiedy znów byłyśmy na prostej uklękłam w siodle i oparłam się rękoma. Następnie stopniowo podnosiłam nogi do góry, aż uzyskałam figurę stojąc na rękach. Klacz powoli galopowała przez wybieg, a ja stałam na rękach w siodle. Po chwili opuściłam nogi i usiadłam w siodle. Chwyciłam uzdę i zatrzymałam klacz.
- Fajna sztuczka, trenujesz woltyżerkę? - usłyszałam za sobą jakiś głos i rżenie konia.
- Przepraszam,wiem, że to nie jest miejsce do tego przeznaczone. I kim ty jesteś? - odparłam kierując klaczą tak, by się odwróciła.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz